Dzisiejszy skrót historyczny z Powstania Warszawskiego. Na 2 Sierpnia.
Znaczący sukces - subiektywnie wybrany sukces dnia.
Alianci i Sowieci - pierwsze informacje o wiedzy aliantów i Sowietów. Istotne z punktu widzenia przyszłych oficjalnych ustosunkowań.
Masakra w Klasztorze - pierwsza z opisywanych przeze mnie masakr dokonywanych na ludności Warszawy. Oryginalnie posiłkowałem się filmem "masakra w Klasztorze", ale aktualnie jest niedostępny (polecam poszukać i oglądnąć)
*****
Znaczący sukces
2 Sierpnia powstańcy zdobyli dwa niemieckie czołgi -
Panzerkampfwagen V „Panther”, które zostały prawie od razu skierowane do walki.
Żołnierze powstańczy mieli broń wyłącznie małokalibrową, ale relacja ze
zdobycia z czołgów mówi o tym, ze niejaki wachmistrz podchorąży „Motz” w
momencie gdy czołg przejeżdżał przez barykadę, wyskoczył z piwnicy i wsadził
ogromną „filipinkę” (granat produkowany chałupniczo - mógł być ogromny, bo nie
był z taśmy produkcyjnej) w wizjer kierowcy. Filipinka nie mogła przebić
pancerza, ale że wybuchła przed kierowcą, oślepiła go i zraniła; stracił
panowanie nad czołgiem i zapewne przypadkiem pociągnął prawy lewarek, czołg
skręcił w prawo, zjechał z ulicy (która była na małym nasypie) i zarył w rowie;
próby wydostania się przez kierowcę spowodowały, ze zarył jeszcze głębiej.
Powstańcy wezwali Niemców do poddania - Ci wyszli i zostali
rozbrojeni. Drugi czołg był popsuty i holowany przez ten pierwszy, nieobsadzony.
***
Alianci i Sowieci
Tego dnia przywrócono tez radiowe połączenie z Londynem i
potwierdzono że „Walka rozpoczęła się.” Rząd emigracyjny poinformował
zachodnich aliantów; brytyjskie koła rządowe zostały poinformowane 2 sierpnia
wieczorem.
Z kolei 2 sierpnia, ale z rana, Konstanty Rokossowski
spojrzał w stronę w
Warszawy:
„Tak, do Warszawy było już niedaleko - toczyliśmy ciężkie
walki na podejściach do Pragi. Jednakże każdy krok przychodził nam z ogromnym
trudem. Wraz z grupą oficerów przebywałem w prowadzącej tutaj walki 2. Armii
pancernej. Z punktu obserwacyjnego, który urządzono w wysokim kominie
fabrycznym, widzieliśmy warszawę. Miasto spowite było chmurami dymu,
gdzieniegdzie paliły się domy. Gęsto wybuchały bomby i pociski. Wszystko to
świadczyło, że w mieście toczą się walki.”
(Konstanty Rokossowski, „Żołnierski obowiązek”)
***
Masakra w Klasztorze
2 Sierpnia - to też pierwsze akty masakr w Warszawie.
(uprzednio w tym miejscu był film. Zamiast niego, relacja świadka. Pogrubienia moje)
"W dniu 2 sierpnia 1944 r. pomiędzy godz. 10 a 11–tą rano wkroczyła na
teren naszego domu przy ul. Rakowieckiej nr 61 grupa uzbrojonych
żołnierzy niemieckich, jak później stwierdziłem, należących do formacji
SS, w liczbie około 20 osób, pod dowództwem zdaje się podoficera. Od
chwili wybuchu powstania warszawskiego nasz dom znajdował się poza
zasięgiem akcji bojowej, po stronie niemieckiej. W domu nie było żadnej
broni ani żadnych przygotowań do akcji powstańczej. W obrębie domu
znajdowało się 25 zakonników (16 księży, 9 braci zakonnych), w tej
liczbie ksiądz superior Edward Kosibowicz. Oprócz wymienionych było
jeszcze około 12 mężczyzn – domowników, kilku mężczyzn z ludności
cywilnej oraz kilka kobiet i jeden chłopak 10–letni, którzy się
schronili w klasztorze w chwili wybuchu powstania.
Po wkroczeniu grupa SS-manów zwróciła się do mnie, a potem do
przełożonego z zarzutem, zupełnie bezpodstawnym, że z okien naszego domu
padły strzały w kierunku pozycji niemieckiej. Dla stwierdzenia, iż
zarzuty nie mają podstaw, zażądaliśmy od nich przeprowadzenia rewizji.
Po bardzo powierzchownej rewizji osobistej i mieszkaniowej dowódca grupy
SS-manów dał rozkaz, by wszyscy obecni zeszli do suteren, zaś księdza
superiora Kosibowicza SS-mani wyprowadzili z domu. Jak potem
stwierdziliśmy, na podstawie oświadczeń pracownic ogrodów miejskich,
potwierdzonych znalezieniem zwłok, ksiądz Kosibowicz został rozstrzelany
na dworze pomiędzy ul. Rakowiecką a Wawelską.
Po zejściu do suteren otrzymaliśmy nowy rozkaz zgromadzenia się w
kotłowni centralnego ogrzewania, zamienionej na prowizoryczny schron,
obok której znajdował się mały pokoik, gdzie mieszkał woźnica Stanisław
Żwan. Na progu kotłowni stanął SS-man i zaczął wywoływać poszczególne
osoby, wskazując palcem. Najprzód osoby duchowne, potem cywilne. Mnie
wywołał ostatniego z duchownych. Gdy stanąłem w drzwiach, stwierdziłem,
że korytarz był pusty, a obok drzwi stał drugi Niemiec, który zażądał
ode mnie zegarka. Po zabraniu zegarka kazał mi iść do pokoiku woźnicy.
Tam zastałem wszystkich uprzednio wywołanych duchownych.
W dalszym ciągu nadchodziły inne osoby z kotłowni, najprzód
mężczyźni, potem kobiety i 10–letni chłopiec. SS-mani nie byli pijani.
Po zejściu się wszystkich, około 50 osób, w pokoju woźnicy SS-mani
zamknęli drzwi i po kilku minutach otworzyli drzwi gwałtownie, wrzucając
dwa granaty na środek pokoju. Wszyscy upadli na ziemię. Utworzył się
zwał z leżących ludzi kilkuwarstwowy, ponieważ pokój był nieduży;
rozległy się jęki. Stojący przy drzwiach SS-man otworzył ogień z broni
automatycznej (rozpylacza). Strzelał w leżących ludzi, celując
specjalnie tam, gdzie się rozlegały jęki. Zrobiło się cicho w pokoju.
SS-man oddalił się od drzwi. Wtedy dwóch domowników Jan Gurba i
Bronisław Dynak wyszli z pokoju w celu ucieczki, wpadli do
przeciwległego pokoju, gdzie zastrzelił ich stojący opodal SS-man. W
pokoju, gdzie odbyła się egzekucja, rozpoczął się ruch i słychać było
jęki, które zwabiły SS-mana. Otworzył on ponownie ogień z rozpylacza
rozpoczynając od pierwszych szeregów, tj. od kobiet. Strzelał tak długo,
aż znowu wszystko ucichło. Zginął wtedy leżący przede mną brat furtian
Czesław Święcicki i leżący obok mnie 10–letni chłopiec Zbigniew
Mikołajczyk. Sam otrzymałem postrzał w obie ręce. Po odejściu SS-mana
rozpoczął się znów ruch w pokoju, przewracanie i jęki rannych, które
zwróciły uwagę jednego z SS-manów.
Usłyszałem kroki i zrozumiałem, że ktoś stanął przy drzwiach
obserwując leżące ciała i jakby mówił szeptem do kogoś drugiego.
Ponieważ w tej chwili któryś z rannych poruszył się czy jęknął, stojący
przy drzwiach SS-man ruszył w głąb pokoju, rzucając przekleństwo.
Przewracał leżących sprawdzając, czy ktoś jeszcze żyje. W tym czasie
leżałem koło drzwi przy ścianie na podłodze, zasłonięty paru zabitymi
osobami leżącymi jedna na drugiej.
Sprawdzający SS-man wszedł butami na moje plecy i huśtając się powiedział po niemiecku: „ten jeszcze za świeży” (der ist noch zu frisch).
Strzelił z rewolweru, celując prawdopodobnie w głowę, trafiając w
koniec ucha. Po chwili zszedł z pleców, zbliżył się do łóżka, na którym
leżało trzech zakonników, księdza Jana Pawelskiego zabił dwoma strzałami
w głowę, jak również dwóch następnych, wśród których, jak poprzednio
zauważyłem, był brat Adam Głandan. Przed strzałem do leżących na łóżku
SS-man odrzucił poduszkę, która upadła na mnie, dzięki czemu nie
zwracano już odtąd na mnie uwagi. Słyszałem jeszcze kilka serii
dwustrzałowych, po czym SS-man wyszedł z pokoju. (...)"
Fragment zeznań ks. Aleksandra Kisiela (z 1946 roku).
Wrzucenie granatów do kotłowni pełnej jezuitów i cywilów nie
zabiło wszystkich - pewien czas potem trwało dobijanie rannych. SS-mannom
towarzyszył mały chłopiec, którego opisują Ci, którzy przeżyli, ukryci pod
trupami
„Do pokoju wpada jakiś mały chłopiec z niemieckiej rodziny,
który przyplątał się do SS-manów i nie odstępuje ich na krok. Jego dziecięcy
głos rozlega się co jakiś czas. „Achtung! Der lebt noch! O hier, hier, er atmet
noch!” Za ruchem jego rączki idą SS-mani, a potem rozlega się seria, której
towarzyszy dziecięcy śmiech i klaskanie w ręce.”
To był początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz