piątek, 2 sierpnia 2013

Powstanie Warszawskie (2)

Dzisiejszy skrót historyczny z Powstania Warszawskiego. Na 2 Sierpnia.

Znaczący sukces - subiektywnie wybrany  sukces dnia.
Alianci i Sowieci - pierwsze informacje o wiedzy aliantów i Sowietów. Istotne z punktu widzenia przyszłych oficjalnych ustosunkowań.
Masakra w Klasztorze - pierwsza z opisywanych przeze mnie masakr dokonywanych na ludności Warszawy. Oryginalnie posiłkowałem się filmem "masakra w Klasztorze", ale aktualnie jest niedostępny (polecam poszukać i oglądnąć)

*****
Znaczący sukces


2 Sierpnia powstańcy zdobyli dwa niemieckie czołgi - Panzerkampfwagen V „Panther”, które zostały prawie od razu skierowane do walki. Żołnierze powstańczy mieli broń wyłącznie małokalibrową, ale relacja ze zdobycia z czołgów mówi o tym, ze niejaki wachmistrz podchorąży „Motz” w momencie gdy czołg przejeżdżał przez barykadę, wyskoczył z piwnicy i wsadził ogromną „filipinkę” (granat produkowany chałupniczo - mógł być ogromny, bo nie był z taśmy produkcyjnej) w wizjer kierowcy. Filipinka nie mogła przebić pancerza, ale że wybuchła przed kierowcą, oślepiła go i zraniła; stracił panowanie nad czołgiem i zapewne przypadkiem pociągnął prawy lewarek, czołg skręcił w prawo, zjechał z ulicy (która była na małym nasypie) i zarył w rowie; próby wydostania się przez kierowcę spowodowały, ze zarył jeszcze głębiej.
Powstańcy wezwali Niemców do poddania - Ci wyszli i zostali rozbrojeni. Drugi czołg był popsuty i holowany przez ten pierwszy, nieobsadzony. 

***
Alianci i Sowieci

Tego dnia przywrócono tez radiowe połączenie z Londynem i potwierdzono że „Walka rozpoczęła się.” Rząd emigracyjny poinformował zachodnich aliantów; brytyjskie koła rządowe zostały poinformowane 2 sierpnia wieczorem.

Z kolei 2 sierpnia, ale z rana, Konstanty Rokossowski spojrzał w stronę w
Warszawy:
„Tak, do Warszawy było już niedaleko - toczyliśmy ciężkie walki na podejściach do Pragi. Jednakże każdy krok przychodził nam z ogromnym trudem. Wraz z grupą oficerów przebywałem w prowadzącej tutaj walki 2. Armii pancernej. Z punktu obserwacyjnego, który urządzono w wysokim kominie fabrycznym, widzieliśmy warszawę. Miasto spowite było chmurami dymu, gdzieniegdzie paliły się domy. Gęsto wybuchały bomby i pociski. Wszystko to świadczyło, że w mieście toczą się walki.”
(Konstanty Rokossowski, „Żołnierski obowiązek”)

***
Masakra w Klasztorze

2 Sierpnia - to też pierwsze akty masakr w Warszawie.
(uprzednio w tym miejscu był film. Zamiast niego, relacja świadka. Pogrubienia moje)

"W dniu 2 sierpnia 1944 r. pomiędzy godz. 10 a 11–tą rano wkroczyła na teren naszego domu przy ul. Rakowieckiej nr 61 grupa uzbrojonych żołnierzy niemieckich, jak później stwierdziłem, należących do formacji SS, w liczbie około 20 osób, pod dowództwem zdaje się podoficera. Od chwili wybuchu powstania warszawskiego nasz dom znajdował się poza zasięgiem akcji bojowej, po stronie niemieckiej. W domu nie było żadnej broni ani żadnych przygotowań do akcji powstańczej. W obrębie domu znajdowało się 25 zakonników (16 księży, 9 braci zakonnych), w tej liczbie ksiądz superior Edward Kosibowicz. Oprócz wymienionych było jeszcze około 12 mężczyzn – domowników, kilku mężczyzn z ludności cywilnej oraz kilka kobiet i jeden chłopak 10–letni, którzy się schronili w klasztorze w chwili wybuchu powstania.

Po wkroczeniu grupa SS-manów zwróciła się do mnie, a potem do przełożonego z zarzutem, zupełnie bezpodstawnym, że z okien naszego domu padły strzały w kierunku pozycji niemieckiej. Dla stwierdzenia, iż zarzuty nie mają podstaw, zażądaliśmy od nich przeprowadzenia rewizji. Po bardzo powierzchownej rewizji osobistej i mieszkaniowej dowódca grupy SS-manów dał rozkaz, by wszyscy obecni zeszli do suteren, zaś księdza superiora Kosibowicza SS-mani wyprowadzili z domu. Jak potem stwierdziliśmy, na podstawie oświadczeń pracownic ogrodów miejskich, potwierdzonych znalezieniem zwłok, ksiądz Kosibowicz został rozstrzelany na dworze pomiędzy ul. Rakowiecką a Wawelską.
Po zejściu do suteren otrzymaliśmy nowy rozkaz zgromadzenia się w kotłowni centralnego ogrzewania, zamienionej na prowizoryczny schron, obok której znajdował się mały pokoik, gdzie mieszkał woźnica Stanisław Żwan. Na progu kotłowni stanął SS-man i zaczął wywoływać poszczególne osoby, wskazując palcem. Najprzód osoby duchowne, potem cywilne. Mnie wywołał ostatniego z duchownych. Gdy stanąłem w drzwiach, stwierdziłem, że korytarz był pusty, a obok drzwi stał drugi Niemiec, który zażądał ode mnie zegarka. Po zabraniu zegarka kazał mi iść do pokoiku woźnicy. Tam zastałem wszystkich uprzednio wywołanych duchownych.
W dalszym ciągu nadchodziły inne osoby z kotłowni, najprzód mężczyźni, potem kobiety i 10–letni chłopiec. SS-mani nie byli pijani. Po zejściu się wszystkich, około 50 osób, w pokoju woźnicy SS-mani zamknęli drzwi i po kilku minutach otworzyli drzwi gwałtownie, wrzucając dwa granaty na środek pokoju. Wszyscy upadli na ziemię. Utworzył się zwał z leżących ludzi kilkuwarstwowy, ponieważ pokój był nieduży; rozległy się jęki. Stojący przy drzwiach SS-man otworzył ogień z broni automatycznej (rozpylacza). Strzelał w leżących ludzi, celując specjalnie tam, gdzie się rozlegały jęki. Zrobiło się cicho w pokoju. SS-man oddalił się od drzwi. Wtedy dwóch domowników Jan Gurba i Bronisław Dynak wyszli z pokoju w celu ucieczki, wpadli do przeciwległego pokoju, gdzie zastrzelił ich stojący opodal SS-man. W pokoju, gdzie odbyła się egzekucja, rozpoczął się ruch i słychać było jęki, które zwabiły SS-mana. Otworzył on ponownie ogień z rozpylacza rozpoczynając od pierwszych szeregów, tj. od kobiet. Strzelał tak długo, aż znowu wszystko ucichło. Zginął wtedy leżący przede mną brat furtian Czesław Święcicki i leżący obok mnie 10–letni chłopiec Zbigniew Mikołajczyk. Sam otrzymałem postrzał w obie ręce. Po odejściu SS-mana rozpoczął się znów ruch w pokoju, przewracanie i jęki rannych, które zwróciły uwagę jednego z SS-manów.
Usłyszałem kroki i zrozumiałem, że ktoś stanął przy drzwiach obserwując leżące ciała i jakby mówił szeptem do kogoś drugiego. Ponieważ w tej chwili któryś z rannych poruszył się czy jęknął, stojący przy drzwiach SS-man ruszył w głąb pokoju, rzucając przekleństwo. Przewracał leżących sprawdzając, czy ktoś jeszcze żyje. W tym czasie leżałem koło drzwi przy ścianie na podłodze, zasłonięty paru zabitymi osobami leżącymi jedna na drugiej.
Sprawdzający SS-man wszedł butami na moje plecy i huśtając się powiedział po niemiecku: „ten jeszcze za świeży” (der ist noch zu frisch). Strzelił z rewolweru, celując prawdopodobnie w głowę, trafiając w koniec ucha. Po chwili zszedł z pleców, zbliżył się do łóżka, na którym leżało trzech zakonników, księdza Jana Pawelskiego zabił dwoma strzałami w głowę, jak również dwóch następnych, wśród których, jak poprzednio zauważyłem, był brat Adam Głandan. Przed strzałem do leżących na łóżku SS-man odrzucił poduszkę, która upadła na mnie, dzięki czemu nie zwracano już odtąd na mnie uwagi. Słyszałem jeszcze kilka serii dwustrzałowych, po czym SS-man wyszedł z pokoju. (...)"

Fragment zeznań ks. Aleksandra Kisiela (z 1946 roku).

Wrzucenie granatów do kotłowni pełnej jezuitów i cywilów nie zabiło wszystkich - pewien czas potem trwało dobijanie rannych. SS-mannom towarzyszył mały chłopiec, którego opisują Ci, którzy przeżyli, ukryci pod trupami
„Do pokoju wpada jakiś mały chłopiec z niemieckiej rodziny, który przyplątał się do SS-manów i nie odstępuje ich na krok. Jego dziecięcy głos rozlega się co jakiś czas. „Achtung! Der lebt noch! O hier, hier, er atmet noch!” Za ruchem jego rączki idą SS-mani, a potem rozlega się seria, której towarzyszy dziecięcy śmiech i klaskanie w ręce.”
To był początek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz