poniedziałek, 13 października 2014

Admirał - recenzja filmu

„W ciągu roku zdarzy się jedno z dwóch: albo Konstytuanta zbierze się w Moskwie, albo zginę."
Admirał Kołczak, wiosna 1919


Od dłuższego czasu nie pisałem - ostatnio każdy wpis zaczynam od tego wstępu - ale ostatnio pojawił się impuls do pisania. Po pierwsze, zmniejszyłem prędkość życia i przestałem mieć dylatację czasu związaną z uciekającymi przez palce dniami ("co, już sierpień? a to nie miał być czerwiec?!"). Po drugie, w przypadku tego wpisu, impulsem było oglądnięcie filmu "Admirał".

"Admirał" (ros. Адмиралъ) jest filmem produkcji rosyjskiej, opowiadającym o cząstce życia, a konkretniej końcu Admirała Aleksandra Wasilijowicza Kołczaka (ros. Александр Васильевич Колчак; angielskojęzyczna historiografia podaje nazwisko "Kolchak". Ja jednak będę się w niniejszym wpisie będę nazywał admirała tak, jak go się nazywa w polskiej historiografii: Kołczak, bez podawania otczestwa). Historia Kołczaka, jak i całej wojny domowej w Rosji jest w Polsce stosunkowo mało znana - nie mówię tylko o przeciętnych obywatelach, ale i brakuje biografii poświęconej wyłącznie jemu! - dlatego oglądanie filmu potraktowałem jako element dalszego przybliżania sobie jego nietuzinkowej postaci.

Celowo piszę o "cząstce życia", bo... cóż, czytelnik jest rozsądny i zapewne wie, że filmy historyczne, przedstawiające czyjeś życie, muszą przedstawiać tylko cząstkę, nawet przedstawiając tylko istotne fakty. Bo o ile jak ktoś robi film o życiu Juliusza Cezara, to dzięki brakowi źródeł może się zmieścić w jednym nawet długim filmie, pozmyślawszy kilka faktów, zapełniających dziury w życiorysie. Ale gdy już ktoś robiłby film o życiu Adolfa H. albo Józefa S., to obawiam się że z tego by wyszedł miniserial, a nadal by masę rzeczy przeoczono - co wcale nie wynika z faktu, że ludzie w starożytności krócej albo wolniej żyli, tylko z faktu że w erze filmu, aparatów, druku, maszyn do pisania, gazet i przy dużej piśmiennej populacji, materiałów źródłowych jest ździebko więcej niż przy czasach starożytnych. Wyjaśniając więc czemu "Admirał" opowiada tylko o cząstce życia, możemy przejść dalej, do samego filmu.


***
Z założenia niejako, każdy film czy książka historyczna jest jednym wielkim spoilerem. W filmografii współczesnej niestety zdarza się, że autor zmienia bieg historii - pewnie chcąc zaskoczyć widza - jak w "Gladiatorze".  W zmianie biegu historii celuje zwłaszcza Hollywood, dla którego historia jest bez wątpienia zbyt nudna i dlatego wykreślają niewygodne fakty, dodają kilka wyssanych z palca, montują romans i voila.
W porównaniu do Americanos, rosyjskie produkcje z kolei mają na celu propagować konkretne poglądy i wizję świata, naciągając tylko i naginając historię (czasem do granic realistycznych możliwości, vide: "1612"), a w mniejszym stopniu generować zyski. W przeciwieństwie do obrazów amerykańskich, które mają rozmach i wizje, rosyjskie filmy przez to nie zawsze są zrozumiałe i strawne dla widza z zewnątrz. Muszę jednak powiedzieć że oglądając "Admirała" zostałem mile zaskoczony, zarówno profesjonalizmem propagandzistów jak i samym filmem.
Film bowiem jest laurką, a właściwie ikoną Admirała Kołczaka. Bolszewicy to sukinsyni, a biali się starają nimi nie by. Kołczak zaś jest chodzącym ideałem, człowiekiem który mógłby zostać świętym prawosławia - aż po filmie sprawdziłem, czy przypadkiem nie został - bo nawet żonę porzucił zgodnie z zasadami prawosławia [prawosławie dopuszcza rozwód, ale pod warunkiem maksymalnie trzech małżeństw w ciągu życia - niezależnie od tego, czy poprzednie zerwał rozwód, czy "zerwała" śmierć małżonka], zgodnie z poziomem pobożności jakiego na ekranie telewizora nie widziałem od czasu oglądnięcia Cristiady.
Ale, co trzeba przyznać, jest to ikona niezwykle przekonywująca. Admirał w filmie jest wybitnym, świętym człowiekiem, ale wciąż jest człowiekiem, z człowieczymi błędnymi decyzjami, problemami, rozdarciem między obowiązkiem wobec Rosji i obowiązkami wobec rządu, a także z ... uczuciami.

Wątek miłosny jest clue filmu - i wokół niego obraca się cała fabuła. Admirał Kołczak zakochuje się ze wzajemnością w żonie podwładnego, Annie W. Timiriowej - i co ciekawe, to ona może aspirować do POV (Point of View) filmu, który jest przedstawiony jako ciąg jej wspomnień i wyobrażeń. W przeciwieństwie do większości wątków miłosnych w  filmach, wątek ten jest oparty na faktach, bo taka osoba faktycznie istniała... i na podstawie pamiętników i wierszy Anny Timiriowej. Wątek jest skomponowany, co tu dużo mówić, pięknie, zgodnie z wszelkimi zasadami sztuki budowania wątków miłosnych w filmach - nieoczekiwane spotkanie, przymusowe rozstanie spowodowane obowiązkiem i honorem obojga, połączenie się ich znów na tle wojennych tragedii - i nad tym wszystkim widoczna prawie namacalnie ręka przeznaczenia. Wątek miłosny byłby jeszcze lepszy, gdybym nie wiedział jak się skończy, ale paradoksalnie fakt, że w w jego najbardziej intensywnej, końcowej części bohaterowie de facto wiedzieli jak to się skończy, tylko dodaje smaku.

Kołczak w czasie wojny domowej w Rosji był raczej politykiem niż wojskowym, o czym nie należy zapominać. Został Wielkorządcą Rosji - czyli de facto przywódcą "białych", kontrrewolucyjnych sił - i nie sterował bezpośrednio wojną, zostawiając to swojemu sztabowi. W filmie aspekt polityczny jego działalności jest potraktowany bardzo po macoszemu, pewnie z uwagi na nudę tego apsektu, a szkoda. Choćby dlatego, że Kołczak nie został w końcu rozstrzelany przez bolszewików, a eserowców i mienszewików (in. socjalistów), głównie dlatego bo przedtem, gdy mu dobrze szło, starał się jak móc by tą siłę polityczną odseparować od polityki - co się na nim zemściło, koniec końców na wiele sposobów.
Za to trzeba przyznać, że politycznie zostały przedstawione najważniejsze elementy: chaos w wojsku po Rewolucji Lutowej, bezsilność rządu Kiereńskiego, czy wreszcie bogoojczyźniane podejście Białych. Udało też się zaakcentować to, co skomentował kilka lat później jeden z ministrów w rządzie Kołczaka
"Jego przeznaczeniem nie było noszenie na swojej uczciwej glowie czapki Monomacha [tj. carskiej korony], ale korony cierniowej."

Sceny batalistyczne - morskie są monumentalne, fenomenalne, realistyczne. Reżyser nie bał się pokazać obrażeń, krwistości, oparzeń, śmierci; początek filmu będący pierwszym zapoznaniem się widza z Admirałem, budzi tylko podziw - dla profesjonalnej (wtedy jeszcze) rosyjskiej floty, daje dobra orientację w działaniach i wygląda dobrze. 
Sceny batalistyczne na lądzie... też są krwiste. Ale niezbyt realistyczne - biali nacierają, czerwoni uciekają, albo odwrotnie. Bitwy i kampanie wojskowe są tu przedstawione z subtelnością młotka wbijającego gwóźdź w deskę... ale przynajmniej nie ma takich dziwów i cudów-wianków jak w "1612" [gdzie polscy dowódcy wykorzystywali husarię w tak badziewny sposób, że szkoda gadać] - wojna jest przedstawiona bez większości strategicznej otoczki i problematyki, ale dla niezainteresowanego widza powinna być strawna. Może nie tak, jak pieczeń z batalistyki morskiej, ale nadal można oglądnąć.

Bohaterowie - o, kreacje bohaterów są wielkim sukcesem "Admirała". Tytułowy Aleksander Wasilijewicz Kołczak jest zbudowaną krwiście i poprawnie postacią - w swym byciu chodzącym ideałem jest wiarygodny, budzący sympatię i sympatii jest tym więcej im bardziej widać spoczywająca na jego skroniach koronę cierniową i nadchodzący koniec. Jego druga żona, Anna Timiriowa, zgodnie z najlepszymi trendami kinematografii, zaczyna od bycia dużym dzieckiem, któremu Rewolucja i idealizm Kołczaka fundują przyspieszony kurs dorastania - tak że można też z nią sympatyzować. Fakt, że oboje aktorów grających głównych bohaterów wizualnie  zostało dobranych dobrze - podobni do tych ze zdjęć, dobrze się prezentujący - też jest plusem filmu.
Inni bohaterowie są tylko na uboczu Wielkiej Miłości w Czasie Rewolucji, ale nie zgrzytają nadmiernie. Bolszewicy to tępe typki i dranie, biali to ludzie chcący być tak idealni jak Kołczak, a francuski generał jest puszący się, niezbyt kompetentny i na końcu jednak, co by nie mówić, tchórzliwy [wszystko zgodnie z tradycjami]. Jeśli łyknie się patos i idealność Kołczaka, łyknie się też resztę. A - właśnie. Świetnie została, mimo że krótko, przedstawiona postać generała Kappela, najlepszego generała Kołczaka. Jego styl dowodzenia (przewodzenie) i okoliczności jego śmierci zostały ukazane doskonale.
Gra aktorska jest dobra, oczywiście jak na mój gust. Zwłaszcza główni bohaterowie są świetnie zagrani, a bolszewicy wychodzą tak jak - wedle założeń - powinni.

Kostiumy są jednym z najmocniejszych elementów filmu. Rekwizyty - parowozy, statki (pewnie makiety, ale dobre), karabiny maszynowe, ubrania, mundury galowe i polowe... wszystko zostało przygotowane ze znajomością rzeczy i pozwala się wczuć w klimat epoki. Ja się wczułem w klimat schyłkowego Caratu, a że chciałem się tak wczuć od dawna, nie mogę klimatu historycznego nie zaliczyć na wielki plus.
Muzyka... nie porywa. Ale i nie szkodzi: jest dobrym tłem dla filmu, nic ponadto. Okresowo jest też świetna do budowania klimatu, zwłaszcza bali i rautów: jak z epoki!


Dobrze, ale stąd by wynikało że film ma same mocne i ewentualnie subiektywnie słabe (jak polityka) strony, gdzie tu te naprawdę słabe? Słaba, moi drodzy, jest idea konstrukcyjna fabuły: zbudowanie fabuły wokół wątku miłosnego jest ciekawym zagraniem, ale przez przeskoczenie czasu między poznaniem się Kołczaka z Timiriową aż do końcówki życia Kołczaka, może wprowadzać dezorientację. Widz nie znający historii wojny domowej w Rosji, nie wiedzący kiedy była Rewolucja Lutowa, a  kiedy Październikowa - a może nie wiedzieć, bo teraz w szkołach nieco mniej o tym uczą - albo nie znający nawet geografii Syberii i ogólnie Rosji, może być zdezorientowany. Widz rosyjski, pod którego został nakręcony film, zapewne tak nie ma, ale ja z całym swoim zainteresowaniem historycznym i pogłębianiem wiedzy o elementach Wojny Domowej, czułem się miejscami zagubiony z powodu przeskoków. Ja wiem, że film musi mieć określoną długość, ja wiem że jak Rosjanie rozwinęli "Admirała" w 10-godzinny miniserial to już było to lepsze, ale to nie zmienia że widz polski może dostrzec w fabule dziury tak wielkie, że mogłyby nimi przejechać wszystkie składy Kolei Transsyberyjskiej.
Widzowie bardziej zlewicowanemu może brakować spojrzenia za drugą stronę barykady i poznanie motywacji wrogów Kołczaka, czemu tak naprawdę go rozstrzelano i tak dalej. Z drugiej strony, widz bardziej zlewicowany nie powinien tego filmu oglądać, bo go wyłącznie zniesmaczy.
***

Hm, wypadałoby jakoś tą recenzję podsumować. Normalnie powinienem zachęcić - lub nie- do pójścia na ten film, ale pozwolę sobie opisać rzecz, która mi zapadła w pamięć z końcówki filmu (mogę opisać, bo każdy film historyczny to jakby nie było jeden wielki spoiler. Wyszukasz "Kołczak" na Wikipedii już wiesz jak to się skończy...)

Gdy Kołczak wraz z premierem swojego rządu zostali rozstrzelani, wrzucono ich do przerębli w rzece (za zimno na kopanie grobów); takie przeręble wykonują ortodoksyjni prawosławni an uroczystość Chrztu pańskiego i się kapią, na pamiątkę Jordanu.
I dlatego rozstrzelany Kołczak został wrzucony do przerębli o kształcie krzyża.

Czy to nie jest najlepsze podsumowanie i ilustracja jego korony cierniowej, jego "krzyża", jak swoim stanowisku mówił już na długo przed śmiercią?

"Nastanie dzień kiedy nasze dzieci, rozumnie oceniając hańbę i koszmar naszych dni, wybaczą Rosji, że nie tylko nie jeden Kain rządził w mroku tamtych dni, ale był i Abel wśród Jej synów. Nadejdzie czas kiedy złotymi zgłoskami na wieczną chwałę i pamięć będzie wyryte Jego imię w Historii Rosyjskiej ziemi."
Iwan Bunin (laureat literackiej Nagrody Nobla w 1933 r.) w podczas nabożeństwa żałobnego pamięci A.W. Kołczaka w Paryżu w 1922 r.

Anna Timiriowa (Jelizawieta Bojarska) wpatrzona w Admirała Kołczaka (Konstantin Chabienski)

Filmowy Admirał Kołczak.
I Kołczak rzeczywisty. Widać podobieństwo.

Anna Timiriowa rzeczywista. Podobieństwo mniejsze. Warto powiedzieć, że Anna Timiriowna za miłość do Kołczaka spędziła potem tak koło 40 lat w łagrach i na zesłaniach. 
Plakat reklamujący film. Widoczne batalistyczne sceny morskie są jednym z mocnych elementów filmu.

Kiedyś już popełniona została przeze mnie recenzja filmu Cristiada.