piątek, 12 kwietnia 2013

Cristiada - recenzja filmu

„Czy z takimi ludźmi możliwa jest porażka? Nie, ta sprawa jest święta, i jest niemożliwe, żeby z takimi obrońcami przegrała”
Generał Enrique Gorostieta w liście do przyjaciela (nie, to nie filmowe, a rzeczywiste).

Jak niektórzy wiedzą - a niektórzy nie - popełniłem ostatnio kilka wpisów na temat Cristiady: na temat przyczyn jej powstania, przebiegu i skutków. Motorem do pisania o tym była wieść o filmie Cristiada, który wszedł na ekrany kin tydzień temu; zresztą, dodatkowym asumptem był fakt że praktycznie NIKT nie wie NIC na temat Cristiady w naszym pięknym kraju - i szczerze mówiąc, nie potrzebuje tego, woląc pławić się w bagienku niewiedzy i "mienia-tego w-dupie". Ja jednak, wierząc głęboko w to że ludzie jednak wolą przechodzić z ciemności ignorancji do światła wiedzy, zachęcam ponownie do przeczytania tych wpisów.

No ale, Cristiada, film. 

 ***
Tytuł polski nie ma tytułu używanego w reszcie świata (The Greater Glory: The True Story of Christiada), może dlatego że u nas i tak duuużo czasu trwało, zanim znalazła się firma na tyle odważna, by podjąć się dystrybucji filmu; mówiono że nie będzie rynku wewnętrznego i zainteresowania, a tak naprawdę to chyba bano się tematu. Cóż, jak uważny obserwator może zauważyć, teraz w naszych merdiach (i przedtem i jak jeszcze trochę to potrwa) tematyka filmów mówiących o prześladowaniach chrześcijan przez postępową lewicę, jest passe. Ludzie, a konkretniej producenci spod znaku czerwonej gwiazdy i sierp... tfu! Spod znaku tolerancji, wolności i liberalizmu, zdecydowanie wolą filmy o Czarnej Legendzie Inkwizycji (duże litery celowe), Biciu Murzynów, Wojnie Liberałów O Prawa Człowieka i tym podobne. Gdyby dało się zrobić film o tym, jak to inkwizycja mordowała tysiącami komunistów, paliła żywcem gejów i egzemplarze "Kapitału" Marksa... eh, to by puścili, więcej: puszczaliby na wszystkich kanałach i we wszystkich kinach 24h na dobę, kij z realizmem. A tak...? A tak w dużym mieście, jakim jest lekko licząc 600-tysieczny Wrocław, "Cristiada" jest puszczana w jednym kinie, raz dziennie.
***

Film... był zapierających dech w piersiach. Ja tam wielkim krytykiem nie jestem, ale film mi się podobał.

Obsada gwiazdorska - dość żeby rzec, że grają Andy Garcia  i Eva Longoria, odpowiednio wcielają się w postacie generała Gorostiety i jego żony. Grają też inni, mniej znani, ale równie na poziomie: Santiago Cabrera (ksiądz Vega, ludzki ze swym podejściem i dylematami), Oscar Isaac (Victoriano Ramirez "El Catorce", twardy gość budzący sympatię i twardy do końca), Peter O'Toole (ciepły i wspaniały stary ksiądz Christopher; zaprawdę, każdy chciałby mieć takiego proboszcza) i inni. Poziom aktorski filmu jest naprawdę na wysokim poziomie: gra aktorska jest na tyle dobra, że niezauważalna, jakby nie grali, a naprawdę nimi byli.

Kadry z filmu "Cristiada"

Kostiumy, czyli ubrania cywilne, mundury czy chłopskie przyodziewki, zrobione przyzwoicie i z detalami. Widać, że w tej materii się przyłożono zarówno przy wojskach federalnych, jak i przy ubraniach powstańczych (de facto zmodyfikowanych cywilnych); przy głównych bohaterach i przy statystach.
Scenerie: domy, obozy, miejsca bitew i ogólnie krajobrazy Meksyku często zapierają dech w piersiach.
Rekwizyty to dobre historyczne repliki... ah, te parowe lokomotywy i stare automobile (cacka które oczy cieszą nawet na ekranie).

  
Kadr z filmu "Cristiada"
Sceny batalistyczne - niezłe, zwłaszcza że oparte na rzeczywistych bitwach i wydarzeniach; może niektóre sceny walki są bardzo holywoodzkie, ale gdzie im do wykwitów a'la Gladiator czy Królestwo Niebieskie...! 
Trzeba też otwarcie rzec, Cristiada jest historyczna. Nie jest "luźno oparta na faktach" (jak wykwity w rodzaju ww. albo jak Rok 1612), nie jest wymysłem reżysera. jest ekranizacją prawdziwych wydarzeń. Co więcej, mimo że jest pełna wyrazistych czarnych charakterów i bohaterów z różnych warstw społecznych - wszyscy oni są historyczni! Jak leci, wszyscy bohaterowie są autentystyczni, co więcej, niektórzy zostali przedstawieni w sposób za mało heroiczny. To znaczy, ludzie mogliby nie zdzierżyć prawdy. Mianowicie prezydent Calles, kreowany na główny szwarccharakter, naprawdę był jeszcze gorszy niż w filmie.
Cristeros(1) - Jak to się zaczęło? - jak tu przedstawiłem, Calles zwykł mawiać o sobie "Antychrystem" i "osobistym wrogiem Pana Boga". Milutko.
Z kolei Gorostieta, którego obszerniej przybliżyłem w innym wpisie: Cristeros(2) - Viva Cristo Rey!, naprawdę był ateistą który przewodził Cristeros (!), ale i na dodatek był masonem. A masoneria meksykańska była wówczas bardzo mocno antyklerykalna. Jednak aż takie pogłębienie postaci mogłoby przez widzów, niestety, zostać uznane za przejaskrawienie. Cóż - takie czasy, że podświadomie nie wierzymy w czarne charaktery i w bohaterów. A szkoda, bo się czasem zdarzają.

Kończąc o historyczności Cristiady - ma jednak pomieszaną (na potrzeby filmowe, wiadomo, prawda ekranu) chronologię i wizję reżyserska na kilka spraw. Ale z drugiej strony, jest to pomieszanie rzędu paru miesięcy i kolejności wydarzeń, tyle - można wybaczyć. Ja wybaczyłem, a ja jestem historycznym purystom, który dostaje epilepsji oglądając Gladiatora, więc myślę że widzowie też wybaczą...
Film też mało mówi o przyszłych wydarzeniach, co się zdarzyło po Cristiadzie. A działo się co nie miara, między innymi tzw. druga Cristiada; ale tam już nie było Gorostiety i temat nie aż tak ciekawy. Nic, ale ja polecam jednak doczytać: Cristeros (3) - Koniec i dziedzictwo

Z innych cech filmu: muzyka podniosła i świetna, dobrze dopasowana do scen filmu. Chyba poza filmem też będzie dobra do słuchania - ma w sobie to coś, tak jak muzyka z filmu Gettysburg. Kompozytor: James Horner, autor m.in. muzyki z filmów: Braveheart: waleczne serce, Titanic, Avatar...
 
We're Cristeros Now - fragment soundtracku z filmu The Greater Glory: The True Story of Cristiada

Sceny końcowe, wyświetlające zdjęcia z epoki i odpowiednio ucharakteryzowane zdjęcia z filmu też zapadają w pamięć. W moim osobistym rankingu dobrych a oryginalnych zakończeń filmów, Cristiada się plasuje w czołówce, zaraz za fenomenalnym i wieczyście niezapominanym zakończeniem Katynia Wajdy.

Film emanuje też patosem i heroizmem, co wielu może denerwować, ale... mnie nie. Cały czas mamy filmy tym epatujące, oparte na wymyślonych lub zniekształconych bohaterach, a teraz mamy film epatujący patosem jaki cechuje rzeczywistość; bo czasem prawda jest znacznie bardziej heroiczna, krwawa, godna pochwały i nieprawdopodobna niż to, co wymyślają w pocie czoła scenarzyści.
Prawda jest ciekawa i warto ją poznać. Warto iść na Cristiadę.

I przy tym warto pomyśleć - czy ja miałbym odwagę walczyć za to, w co wierzę, tak jak bohaterowie filmu? Czy to jako wierzący, przypłacić życiem okrzyk  Viva Cristo Rey!
Czy to, jeśli po prostu wierzysz w prawo innych do wolności, miałbyś odwagę walczyć o nią z nimi? Jak Generał Enrique Gorostieta?

Viva Cristo Rey! ¡Viva la Virgen de Guadalupe!

***


Z plakatu promocyjnego filmu "Cristiada". Swoją drogą, jak się porównuje ze zdjęciami, to postacie wyglądają całkiem podobnie do pierwowzorów, zwłaszcza Andy Garcia grający generała Enrique Gorostietę.

Cristeros - fragment soundtracku z filmu The Greater Glory: The True Story of Cristiada

1 komentarz:

  1. osobiście przez ten film chyba znalazłam swojego ulubionego błogosławionego - José Sánchez del Rio

    OdpowiedzUsuń