piątek, 4 października 2013

Powstanie Warszawskie (65): Losy powstańcze

Powstania już nie ma, ale od wybuchu już mija 65 dni.

Dziennik - przygotowania do ostatniej prostej
Przyczyny upadku Powstania - na podstawie raportu spisanego przez generała "Niedźwiadka" dla NKWD.
Losy powstańcze na Zachodzie i na Wschodzie - krótka opowieść

*****
Dziennik

4 Października pierwsze oddziały AK składają broń i opuszczają miasto - konkretniej oddziały ze „Śródmieścia-Południe”.

W eter płyną ostatnie audycje powstańczego Polskiego Radia i radiostacji „Błyskawica”. Przed jej mikrofonem zasiada tego dnia szef techniczny, Jan Georgica „Grzegorzewicz”. Wspomina warunki pracy i podaje parametry techniczne radiostacji. O godz. 19.30 nadaje na pożegnanie „Warszawiankę”, po czym młotem niszczy nadajnik.

Wydane zostały ostatnie, pożegnalne numery pism powstańczych i konspiracyjnych: „Dziennika Radiowego”, „Robotnika”, ”Wiadomości Powstańczych” i nr 102 „Biuletynu Informacyjnego”.

„Bór” podpisuje ostatnią depeszę do Londynu, nadaną następnego dnia rano.

***
Przyczyny upadku Powstania


Przyczyny upadku powstania były różne, lecz można wyszczególnić (za spisanym na życzenie NKWD raportem gen. Okulickiego „Niedźwiadka”) następujące główne:
- Całkowite wyczerpanie żywności. Pod koniec Powstania porcja dzienna dla żołnierzy wynosiła dwie garście jęczmienia dziennie; zachodziły nawet przypadki odbierania żywności cywilom, do czego dowództwo AK nie chciało  - w  szerszej skali  - dopuścić.
- Prawie całkowite pozbawienie wody.
- Bardzo ciężkie położenie wojskowe, a wskutek wstrzymania natarcia Armii Czerwonej, utraty Żoliborza i Mokotowa - beznadziejne.
- Obawa przez zmasakrowanie ludności cywilnej w wypadku militarnego zniszczenia enklawy na Śródmieściu.
Co ciekawe, sytuacja amunicyjna była dobra - były zapasy pozwalające na prowadzenie „intensywnej walki przez kilak dni” (wedle cytowanych słów gen. „Montera”)

Dobrze zresztą powody kapitulacji odmalowuje przemówienie wicepremiera, delegata rządu RP na kraj „Sobola”, który wygłosił je podczas ostatniej dyskusji cywilnych i wojskowych przywódców Powstania nad kapitulacją.
„Dalsza walka jest bez najmniejszego celu, jest szaleństwem. Niemniej jednak politycznie zyskaliśmy bardzo wiele. Ponieważ jednak nie uzyskaliśmy pomocy tej, na jaką oczekiwaliśmy, trzeba więc ratować to, co mamy najdroższego, a tym jest biologiczna substancja Narodu. Jest to tym więcej ważne, że w warszawie zgrupowała się cała elita kulturalna i naukowa społeczeństwa. Warszawa według zapewnień generała von dem Bacha będzie terenem walk między Sowietami a Niemcami, będzie do reszty spalona, niewiele z niej uda się uratować. Trzeba więc dążyć do uratowania przynajmniej ludzi. Wicepremier jest za tym, by walka była zakończona.”

***
Losy Powstańcze: na Zachodzie...

Po wojnie różnie się układały losy powstańcze; ale można wyróżnić dwie podstawowe ścieżki: albo wpadli w ręce Sowietów, albo zostali (wyemigrowali) na Zachodzie.

Los tych, którzy porozjeżdżali się po świecie, był lepszy, choć tylko w niektórych aspektach.

Nie byli torturowani, nie byli rozstrzeliwani. Za to byli traktowani z zupełną obojętnością - a po pewnym czasie nawet wrogością. Żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie jeśli wracali do kraju… to czekały na nich aresztowania, więzienia i katownie łaknęły ich jak kania dżdżu. Jeśli zostali, to zmagali się z rosnąca na Wyspach niechęcią do Polaków, o których mówiono „czemu oni nie wrócą do SIEBIE?” - pamiętajmy że były ciężkie czasy powojenne i niechętnie patrzono na tysiące „obcych”. Więc niektórzy wyjeżdżali - do Australii, Argentyny, USA czy Kanady. W dużej mierze niezależnie od wykształcenia przez długi czas pracowali fizycznie, bo np. w Australii wszelki element emigracyjny traktowano jako dobrze płatnych, ale jednak robotników fizycznych. 



Ryszard "Jerzy" Białous, dowódca batalionu "Zośka", trzykrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych i raz orderem Virtuti Militari V klasy, po wojnie (w 1948) wyemigrował do Argentyny. Nadzorował budowę lotniska w Quillen, przez wiele lat pracował przy budowie dróg i mostów. W 1963 zbudował i został następnie dyrektorem uzdrowiska w Caviahue, potem przez wiele lat był na kolejnych ważnych stanowiskach w zarządzie prowincji Neuquen; od 1976 roku dyrektor Uzdrowisk termalnych tej prowincji. Znany jako jeden z pierwszych badaczy Indian Araukanów (oni sami nazywają się "Mapuche"). Założył pierwszy w Argentynie klub biatlonowy. W Polsce był tylko raz, na 30 rocznicy wybuchu Powstania. Zmarł 24 marca 1992 w Neuquen (miasto, stolica prowincji o tej samej nazwie); pochowany na tamtejszym cmentarzu.
"Ludzie, którymi miałem zaszczyt dowodzić, to nie wyspa oderwana od społeczeństwa ani cierpiętnicy, dla których było ideałem polec za Ojczyznę, lecz świadomi swych obowiązków młodzi obywatele Rzeczypospolitej, dla których ideałem było żyć dla Niej i pracą przyczynić się do Jej świetności." - słowa Ryszarda "Jerzego" Białuousa o jego podwładnych z batalionu "Zośka"




Inni zostawali w Brytanii. Jedni mogli przetrwać dzięki misjom humanitarnym, bo żyli w nędzy; inni żyli dzięki swej pomysłowości. Byli generałowie pracujący jako kelnerzy. Byli sędziowie i profesorowie, harujący w fabrykach pasty do butów. Byli bohaterowie wojenni, którzy musieli pokornie słuchać poleceń i harować na nocną zmianę w najbardziej podłych placówkach przemysłowych czy handlowych. Nie dziwota, że wielu z nich zasiliło też szeregi wędrownych grajków, artystów i chorych umysłowo… Doskonałym przykładem ogólnego losu jest tutaj tzw. „Srebrna brygada”, grupa polskich oficerów w wysokiej randze zajmująca się czyszczeniem sreber w hotelu Ritz przy Picadilly. Albo taki generał „Bór” Komorowski, który ostatnie dwadzieścia lat życia przeżył w typowym domu robotniczym, żyjąc z pieniędzy zarabianych przez żonę na szyciu firanek.

Gen. "Bór" Komorowski na emigracji, Londyn 1956.
"Gdybyśmy zachowali się zupełnie biernie, Warszawa nie uniknęłaby zniszczeń i strat. Musieliśmy się liczyć z tym, że jeżeli stolica stanie się polem bitwy i walk ulicznych między Niemcami a Sowietami, może ją czekać los Stalingradu. Ani na chwilę nie mam zamiaru uchylać się od osobistej odpowiedzialności za decyzje, które podejmowałem jako dowódca Armii Krajowej." - pierwszy...
"Musimy jednak pamiętać o jednym: opór zbrojny i walka orężna wobec najeźdźcy nie były narzucone społeczeństwu przez jakiś rozkaz z góry. Ta decyzja została podjęta przez cały naród samorzutnie, nie w sierpniu '44 roku, ale już we wrześniu '39." - i drugi ciekawy cytat z gen. "Bora". Z pewnych przyczyn, jako dowódca AK, często był pytany o Powstanie Warszawskie.


Ironią losu jest to, że żołnierze AK nie otrzymywali ani pensa rent czy emerytur; szczątkowe otrzymywali członkowie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie… ale mimo wielkich wysiłków Brytyjczyków i Amerykanów, które podjęto by opinia publiczna na całym świecie przyjęła do wiadomości, że członkowie AK byli członkami armii sprzymierzonych, mimo tego że Trzecie Rzesza nawet przyjęła to do wiadomości, dwie instytucje nie przyjęły tego nigdy do wiadomości:

NKWD i brytyjskie Ministerstwo Rent i Emerytur.

... i na Wschodzie

Tych co zostali w kraju, czekała gehenna. Przykładowo, gen. Okulicki „Niedźwiadek”, gen Fieldorf „Nil” i prawie wszyscy wyżsi rangą oficerowie zginęli, albo zabici po kryjomu, albo skazani z pełnym majestatem stalinowskiej parodii prawa. Inni zginęli w walce, znani dziś jako „Żołnierze Wyklęci”, nie godząc się na koniec walki z sowieckim okupantem i komunistami… którzy zresztą ogłaszali regularnie amnestie dla partyzantów - by potem ich aresztować od razu lub później, pod jakimś pretekstem.

Inni przeżyli długoletnie więzienia i upokorzenia, by po minięciu terroru czasów stalinowskich słyszeć same negatywne słowa o AK, słyszeć peany o AL i wojskach sowieckich… by czekać na właściwe uhonorowanie losów powstańczych kilkadziesiąt lat.

Zacytuję fragment wspomnień Waldemara Pomaskiego „Klawego”, z jego książki „wspomnienia ze szlaku Warszawa-Kołyma”:
„(…)Potem były obozy: w Ożarowie, Landsdorfie, Lukenwalde, Zorall. Wyzwolenie przez oddziały radzieckie i kontakt z armią radziecką (…).
Rosjanie zaczęli wybierać spośród nas ludzi starszych, znających jakiś fach: mechaników, hydraulików itp. To nam się nie bardzo podobało. Chcieliśmy sformować jakiś pułk osobny do walki. Po około dziesięciu dniach wezwali nas w nocy, po apelu do komendantury - „po odbiór listów” dla około dwunastu osób z naszej grupy. Było to z 10 na 11 marca 1945 roku. Jak poszedłem po te listy, to przyjechałem dopiero w 1954 roku, w styczniu. W trakcie tej prezentacji pytano nas o wszystko, nawet o to, co robiliśmy w konspiracji. Później nastąpiło normalne śledztwo, w czasie którego zarzucano nam, że jesteśmy dywersantami, szpiegami itp. Byliśmy już poza obozem - w ziemiankach. W zależności od przesuwania się 1. Frontu Białoruskiego zmienialiśmy miejsce „postoju”. W Landsbergu (…) był sąd wojskowy. Znalazł się tam osobnik, w mundurze zbliżonym do polskiego, (…) który przetłumaczył nam wyrok. Z początku straszono nas karą śmierci, ale potem z łaski Wielkiego Wodza skazano jedenaście osób na dziesięć lat IŁT, a jednego na piętnaście lat. Był to paragraf 58, punkty 6,9,14 (odpowiednio: szpiegostwo, dywersja, sabotaż).”


Jak to napisał K.K. Baczyński, mając coś w rodzaju wizji przyszłości:
„Jakie szczęście, że nie można tego dożyć,
Kiedy pomnik ci wystawią, bohaterze,
I morderca na nagrobkach kwiaty złoży.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz