Albert Einstein
Cóż, wpis miał być w połowie czerwca i miał być pierwszy z cyklu wpisów o Islamie. Niestety, przy przygotowaniu wpisów o Islamie popadłem w manię wielkości i postanowiłem że przed zrobieniem danych wpisów, przeczytam Koran. Moi drodzy czytelnicy, to nie był błąd, to było jak próba samobójcza; niespójność, ciężki styl, głupi układ rozdziałów (nie chronologicznie, a od najdłuższego do najkrótszego) i tym, podobne spowodowały, że mam dość ślimacze tempo czytania tej, ekhm, "perły arabskiej literatury". Prawdę mówiąc, wolę harować z łopatą w ogrodzie, przenosząc najpierw ziemię z jednego kąta do drugie, a następnego dnia z powrotem... taaak, w każdym razie zanim napiszę te wpisy minie dużo czasu. Zresztą, w międzyczasie zbieram duże ilości materiałów o Islamie jako takim (sami muzułmanie swoim postępowaniem też dostarczają wiadomości z pierwszych stron), więc nie ma tego złego...
Mniejsza z tym. W każdym razie, uznałem że sezon ogórkowy wymaga napisania o czymś niezbyt związanym z bieżącą polityką, papkulturą ("pap-" od papki) a nawet niezbyt zwiazany z polityką wybiegającą bardziej w przyszłość, którą wszyscy mają głęboko w poważaniu, bo po nich już nie tylko potop, ale i tsunami.
Z racji sezonu ogórkowego, czas na poradnik przetrwania. Nuki i inne takie straszą nas od lat, powstały setki poradników napisanych przez mniej lub bardziej obłąkanych ludzi, tedy i ja wychodząc na spotkanie potrzebom wyznawców teorii spiskowych (i ludzi uwielbiających klimaty post-apokaliptyczne), postanowiłem napisać tenże poradnik przetrwania: jak się przygotować zanim nuki spadną nam na głowy i w trakcie spadania.
A nawet trochę po tym jak spadną.
Nu, zaczynamy.
***
***
Uzbrój się!
Jeśli przewidujesz że w Twojej okolicy lub ogólnie w okolicy Ziemi może nastąpić Apokalipsa niskiej, średniej lub wysokiej klasy, nie konsultuj się z politykami ani z "Newsweekiem" bo nakarmią Cię bzdurami w stylu wysłuchiwania poleceń władz (tak żebyś był pierwszym z tych którzy zginą jako miękka masa). Jeśli Twój instynkt, różowe słonie, żona (mąż?) lub małe zielone ludziki mówią Ci że czas się szykować, musisz podjąć przygotowania by zabezpieczyć życie swoje i swoich bliskich.
Przede wszystkim, niezależnie od skali spodziewanej apokalipsy należy zapewnić sobie ochronę. Zgromadzenie czegokolwiek innego może sprawić że bliźni będący silniejszym zrobi Tobie, co Jemu niemiłe i odbierze zgromadzone dobra (jakie by one nie były); co więcej, chroniąc się zapobiegamy nie tylko kradzieżom, ale też czemuś tak trywialnemu jak utrata życia; głodny pies w starciu z bezbronnym głodnym człowiekiem jest nieco na lepszej pozycji, a bezbronny człowiek zawsze może stać się celem ataku psychopaty nieograniczonego w wypadku apokalipsy większymi prawami czy groźbami ze strony Policji (jaka by ona nie była).
W warunkach współczesnych, najlepiej oczywiście posiadać bron dystansową, zwłaszcza że większość ludzi nie ma zbytniego doświadczenia w rzezaniu się nożami, posługiwaniu włócznią czy machaniu pała; owszem, można to robić i bez doświadczenia, można też użyć sztuk walki, ale na co komu sztuki walki gdy będzie walczył z wygłodniałym owczarkiem niemieckim? A co jeśli rabusie będą mieli przewagę liczebną, ułatwiająca im rabunki, rzezanie i gwałty?
Najlepsze jest oczywiście posiadanie "pełnoprawnej", nowoczesnej broni palnej. Jednak nie należąc do służb mundurowych, staje się przed nie lada problemem, jakim są polskie przepisy prawne tyczące się pozwolenia na broń do obrony osobistej; nie będę się wgłębiał w szczegóły, ale mimo powolnych zmian w przepisach, liczba koniecznych egzaminów, wykuwanych regulaminów, przepisów, regułek (nie mówiąc już o "udokumentowanym zagrożeniu życia i majątku") itp sprawia że ten sposób jest poza zasięgiem większości populacji. Trzeba więc rozważyć inne możliwości.
Broń myśliwska z pewnością jest bronią nowoczesną, tak samo jak broń sportowa. Przy pierwszym wypadku trzeba należeć do koła myśliwskiego, przy drugim - do koła sportowego. Obie sprawy związane są z dużymi wydatkami (zwłaszcza koło myśliwskie) i wymagają też dużego samozaparcia w dążeniu do celu - choć mniejszego niż broń do obrony własnej. Możliwe doświadczenie (zwłaszcza myśliwskie) również może być w cenie w warunkach każdej apokalipsy i postapokalipsy, ale zdaję sobie sprawę że ciągle dla wielu osób może być to problem finansowy i czasowy.
Pominę też pozwolenia na "broń kolekcjonerską" z uwagi na ogromną uznaniowość policji w danym zakresie (taka ustawa). Zaznaczę, że pozwolenie to daje co prawda możliwość posiadania replik broni współczesnej (konstrukcja do 1945), ale nawet jeśli się to uzyska, koszty mogą być horrendalne. Głównie w amunicji - weź mi szanowny czytelniku znajdź gdzieś tanio amunicję np. do Mannlichera wz 1891. Albo Mausera wz 1898. Bo taką amunicję gdzieś produkują, na pewno. Na pewno jest dostępna, gdzieś są w Polsce strzelnice na których można tym postrzelać. Ale jak ktoś nie jest prawdziwym kolekcjonerem, a ma takie finanse i czas, to proponuję jednak broń myśliwską. Expa zdobędziesz strzelając do jelonków i takie tam.
Skoro zdobycie broni współczesnej (mówię wyłącznie o rozwiązaniach legalnych) jest kłopotliwe lub trudne, można pomyśleć o innych sposobach. Ustawa o broni i amunicji pozwala na posiadanie bez pozwolenia broni palnej:
- rozdzielnego ładowania, wytworzonej przed 1885 lub replik tejże broni;
- alarmowej, o kalibrze do 6 mm.
Umożliwia też używanie broni palnej alarmowej w wypadkach nagłego zagrożenia, do wzywania pomocy; broni palnej rozdzielnego ładowania nie można używać w sposób zgodny z prawem wypadku zagrożenia życia, nie można też wtedy używać do tego celu broni alarmowej (sygnałowej); oczywiście, w warunkach apokalipsy czynniki prawne będą mniej istotne...
Co mogą zrobić wymienione rodzaje broni? Broń palna alarmowa to inaczej race. Dostępne są rewolwery racowe, które z uwagi na kaliber umożliwiają załadowanie i kolejne strzelanie zazwyczaj 6 (a może i więcej? zależy od kalibru i modelu) racami pod rząd. Oczywiście, dla alarmowania i bezpieczeństwa. Taką racą ciężko kogoś zabić, ale z pewnością można solidnie pokaleczyć rabusiów, odstraszyć albo zwiększyć swoje szanse w późniejszym starciu wręcz (poprzez pokaleczenie i przysmażenie rabusiów przedtem). Warto zaznaczyć, że broń alarmowa jest tutaj przydatna też w razie katastrof naturalnych (powódź), cechuje się też dużą łatwością obsługi (w końcu użytkownicy nie mogą się za bardzo w jej użyciu "szkolić"), jest tez stosunkowo tania.
Warto dodać, że są też w sprzedaży rewolwery hukowe "na kule gumowe". Oczywiście, pewnie nie wolno ich używać poza strzelnicą i w ogóle... siekierą też nie można się bronić, ale nie wiem czy ktoś będzie się tym martwił w razie czego - o przepisach się gada jak się przeżyje.
Broń palna rozdzielnego ładowania jest bardziej kłopotliwa finansowo i czasowo, przydatna tylko w warunkach apokalipsy i postapokalipsy - poza rekreacyjnym strzelaniem na strzelnicy, rzecz jasna. Bo oznacza to inaczej broń czarnoprochową nie ładowaną nabojami scalonymi.
Zaraz zaraz! zakrzyknie zaraz sfrustrowany czytelnik. Ale to broń czarnoprochowa! Staroć! Straszna rzecz! Brak nowoczesności w polu i zagrodzie! I jak tym trafić! I jak to kupić!
Cóż. Faktycznie, konstrukcje te do najnowszych nie należą, ale trzeba pamiętać że to taką bronią strzelano się w polskich powstaniach XIX wieku, w wojnie secesyjnej i taką też bronią załatwiano Indian przez solidny okres czasu. Bo w skład tej kategorii wchodzą przecież też rewolwery kapiszonowe. A skoro kowboje mogli, to uwierzcie mi, współczesny człowiek też z tego może zastrzelić. Oczywiście, na kamizelki kuloodporne to takie średnie jest, ale jeśli trafisz niewyposażonego w taką rzecz przeciwnika... cóż, broń czarnoprochowa ma zawsze większy kaliber niż odpowiednia broń współczesna. Przez co pociski współczesne zazwyczaj przelatują przez człowieka jak trawa przez gęś, nie robiąc zbyt dużego spustoszenia, a taka kula z pistoletu skałkowego czy rewolweru Colt Navy z 1852, może zrobić w człowieku bardzo dużą dziurę, wyciągając z niego drugą stroną bardzo dużo z tego co każdy człowiek chciałby pozostawić sobie wewnątrz. Strzelasz z takiego rewolweru 6 razy, zasięg 25-50 metrów (lepiej niż nóż albo gaz obezwładniający) i celność też jest całkiem niezła. O karabinach kapiszonowych nie wspomnę - tzw. karabin Kammerlader (podaję jako przykład, nie znam jego dostępności w sprzedaży. Ale, potencjalnie jest dozwolony bez zezwolenia) ma zasięg skuteczny do 1000m, broń odtylcowa, skupienie pocisków lepsze niż kałacha na 100m: świetny, szkoda tylko że nie ma takich strzelnic na których moznaby nim poćwiczyć.
Ceny? Taki Colt Navy (replika) kosztuje w serwisach internetowych około 1500 zł. Wraz z akcesoriami i odrobiną prochu, spłonek itp. Nauczenie się posługiwania (na odpowiednich strzelnicach) i dojście do minimalnej wprawy - pewnie drugie tyle. Ale w zamian zyskuje się pełnoprawną, choć nie współczesną broń; trzeba co prawda pamiętać, że nie może być naładowana i noszona przy sobie stale (abstrahując od legalności: ładunki się mogą obluzować, poza tym broń rozdzielnego ładowania była mniej zabezpieczana przed przypadkowym strzałem niż na naboje scalone - choć np noszenie cały dzień przy sobie... why not?), czarny proch brudzi i śmierdzi i tak dalej... to przede wszystkim jest dostępna dla pospolitego obywatela bez zezwolenia. A czarny proch można produkować metodami chałupniczymi, kule wytapiać samemu (wot, formy się kupuje i ogienek, przetapia stare pociski) - a takich nabojów scalonych to już tak nie za bardzo.
Jako ciekawostkę podam, że "broń palna rozdzielnego ładowania" nie ma wedle ustawy określonej wielkości. Tak więc gdy nasi dzielni policemani z Mazur chcieli przymknąć pewnego obywatela za posiadanie armaty w ogrodzie (takiej wiwatówki, wiecie, 5 cm średnicy. Wot, na rekonstrukcje historyczne), to sąd przyznał obywatelowi rację: jest to broń czarnoprochowa rozdzielnego ładowania, można posiadać bez zezwolenia. Tylko nie można strzelać poza strzelnicą. Przyznam, że znalezienie odpowiedniej strzelnicy może być problemem... no ale czytelniku, pomyśl! Nabijesz sobie do takiej armatki drobne kawałki szkła i metalu, ustawisz przy wejściu do domu - i jak pierdykniesz rabusiowi w twarz to się nie będzie liczył brak celności (jak naładujesz za dużo prochu, to brak celności już też Cię nie będzie obchodził. Właściwie, to nic Cię już nigdy nie będzie potem obchodzić).
Znalazłem ofertę sprzedaży takiej "repliki wiwatówki" (śr 5 cm), za 3500 zł. Autor też gdzieśtam - niezbyt legalnie - napisał o używaniu do niej nabojów hukoowych (Dżizas,, ustawa dozwala do 6 mm, nie do 50mm. Hm. Choć, niezaprzeczalnie, taka raca byłaby dobrze widoczna).
Ceny? Taki Colt Navy (replika) kosztuje w serwisach internetowych około 1500 zł. Wraz z akcesoriami i odrobiną prochu, spłonek itp. Nauczenie się posługiwania (na odpowiednich strzelnicach) i dojście do minimalnej wprawy - pewnie drugie tyle. Ale w zamian zyskuje się pełnoprawną, choć nie współczesną broń; trzeba co prawda pamiętać, że nie może być naładowana i noszona przy sobie stale (abstrahując od legalności: ładunki się mogą obluzować, poza tym broń rozdzielnego ładowania była mniej zabezpieczana przed przypadkowym strzałem niż na naboje scalone - choć np noszenie cały dzień przy sobie... why not?), czarny proch brudzi i śmierdzi i tak dalej... to przede wszystkim jest dostępna dla pospolitego obywatela bez zezwolenia. A czarny proch można produkować metodami chałupniczymi, kule wytapiać samemu (wot, formy się kupuje i ogienek, przetapia stare pociski) - a takich nabojów scalonych to już tak nie za bardzo.
Rewolwer Colt Navy wz. 1851, replika w wykończeniu złoto-czarnym. Piękna broń.
Warto
zwrócić uwagę na charakterystyczne dla "odtylcowych" broni
czarnoprochowych łamanie w środku - te "odtylcowe" bronie nie tyle
ładowało się jak na westernach, że lufa z bębenkiem w przód i ładujemy,
tylko z uwagi na brak nabojów scalonych, lufę samą odginano w przód,
"łamiąc" - tutaj rewolwer - każdą z komór w bębenku oddzielnie się
nabijało prochem i kulą.
Biorąc
to pod uwagę, nie sposób nie dostrzec zalety rewolwerów
czarnoprochowych, nad pistoletami jednostrzałowymi (np. typu Kentucky) - do pistoletu czy karabinu jednostrzałowego można było nieopatrznie
naładować za dużo prochu (choć w tych odtylcowych jest łatwiej) - do
komór nabojowych w bębenku nie sposób.
Jako ciekawostkę podam, że "broń palna rozdzielnego ładowania" nie ma wedle ustawy określonej wielkości. Tak więc gdy nasi dzielni policemani z Mazur chcieli przymknąć pewnego obywatela za posiadanie armaty w ogrodzie (takiej wiwatówki, wiecie, 5 cm średnicy. Wot, na rekonstrukcje historyczne), to sąd przyznał obywatelowi rację: jest to broń czarnoprochowa rozdzielnego ładowania, można posiadać bez zezwolenia. Tylko nie można strzelać poza strzelnicą. Przyznam, że znalezienie odpowiedniej strzelnicy może być problemem... no ale czytelniku, pomyśl! Nabijesz sobie do takiej armatki drobne kawałki szkła i metalu, ustawisz przy wejściu do domu - i jak pierdykniesz rabusiowi w twarz to się nie będzie liczył brak celności (jak naładujesz za dużo prochu, to brak celności już też Cię nie będzie obchodził. Właściwie, to nic Cię już nigdy nie będzie potem obchodzić).
Znalazłem ofertę sprzedaży takiej "repliki wiwatówki" (śr 5 cm), za 3500 zł. Autor też gdzieśtam - niezbyt legalnie - napisał o używaniu do niej nabojów hukoowych (Dżizas,, ustawa dozwala do 6 mm, nie do 50mm. Hm. Choć, niezaprzeczalnie, taka raca byłaby dobrze widoczna).
Pomyśl, czytelniku! Armata wiwatówka - 3500zł. Problemów z taszczeniem i miejscem od cholery.
Mina włamywacza/rabusia/komornika: bezcenne.
Jako dobre uzupełnienie broni alarmowej, broni rozdzielnego ładowania a nawet zwykłej broni palnej może posłużyć broń biała - długi nóż może być przydatny w post-apokaliptycznym gospodarstwie przy wielu pracach, a przy obronie tym bardziej. Ewentualnie może posłużyć to zastrugania sobie ładnej a pospolitej dzidy. Dzida, moi szanowni czytelnicy, to oręż łatwy do wykonania, dający przewagę zasięgu i... i mimo że dość nędzny, to lepszy zasięgowo od noża.
Lepsza od dzidy jako uzupełnienie noża może być siekiera (przydatna BARDZO w gospodarstwie post-apo, zwłaszcza w naszym klimacie), która posmarowana krwią jakiegoś szczura może też lepiej wpłynąć na odstraszanie przeciwników niż pistolet albo nóż - ta siła skojarzeń...
Jakiś fan techniki może się spytać, czemu do zwykłej broni palnej dodać jeszcze broń białą? Po pierwsze, amunicja. Po drugie zacięcia broni. Po trzecie, magazynek/bębenek. Ww. wady są tylko uwypuklone przy wspomnianych broniach bez zezwolenia, co potęguje konieczność jej posiadania.
Jasne? Jasne.
Ostatecznie można bronić się w samą bronią białą, ale to nędzna alternatywa. Głównie dlatego że tak będą uzbrojeni wszyscy (tzn. większość), a jak chcemy być bezpieczni, musimy mieć przewagę w uzbrojeniu. Nawet rewolwer racowy nam ją daje, w mieście nawet solidna siekiera - ale im więcej tym lepiej. Każdy porządny dyktator Wam powie, że każda dodatkowa bomba czy rakieta w arsenale jest spoko.
Jednocześnie, można tez myśleć o prymitywnym zabezpieczeniu siebie. Nie mówię o robieniu sobie zbroi blachy falistej, bo to beznadziejne, dla mięśniaków i bardziej przeszkadza niż pomaga, bo wszystkie bronie których atak powstrzyma bez szkody dla użytkownika mogą walnąć np w czerep, bo są szybsze niż powolny użytkownik takiego tałatajstwa zrobionego z blaszanego kosza na śmieci.
Bardziej istotne jest używanie "uzbrojenia ochronnego" lekkiego, lub po prostu dobrze przenośnego.
Jeśli masz już coś nosić, to noś osłonę na głowę - zwłaszcza gdy przewidujesz strzelaninę. Do czasu I Wojny Światowej armie w ramach odciążania żołnierzy pozbawiały żołnierzy uzbrojenia ochronnego, tak iż już nawet hełmów nie nosili (i to kawalerzyści - no chyba, że ozdobne - u których noszenie hełmów przetrwało najdłużej); jednak działania wojenne współczesnego pola walki pokazały, że żołnierze najczęściej giną nie od bezpośredniego trafienia pociskiem czy kulą, a od odłamków i rykoszetów; przy czym trafienia w głowę zawsze były najgroźniejsze. Stąd, jak przed tą wojną wszystkie armie miały wysokie czapeczki różnokolorowe, to po niej wszystkie starały się zapewnić żołnierzom hełmy.
Biorąc pod uwagę starcie wręcz, jeśli ktoś pierze pałą lub siekiera, to jeśli walnie gdzieś z boku, to jest mniejsza szansa na zabicie niż gdy walnie centralnie w czerep. Każda szansa na spowolnienie uderzenia się liczy, remember it.
Ochraniacze na ręce czy nogi - też przydatne. Nie tyle, że cokolwiek powstrzymają poza rozpaczliwie niecelnymi trafieniami, ale zabezpieczą przed otarciami w czasie walki, np podczas klęczenia czy czołgania się podczas strzelaniny. Otarcia w postapokaliptycznym braku higieny mogą się paskudnie skończyć, poza tym powodują dyskomfort. Unikaj ich.
Gruba tkanina na torsie, rękach? Lekko sztywna? Dobre na zwierzęta i to nie duże - może lekko powstrzymać kły, jeśli skórzana. Zwłaszcza w takim wypadku staraj się chronić szyję - jeśli atakuje Cię pies i instynktownie chce Ci coś rozszarpać, niech to lepiej nie będzie szyja. Jak Ci rozharata nogę masz marne szanse; jak szyję, nie masz żadnych.
Jeśli już chcesz się bawić w rycerza i używać tarczy, rób sobie cuś ze sklejki. Sklejka jest w miarę lekka i bardzo wytrzymała - dość by rzec, że rzymscy legioniści tarcze ze sklejki stosowali i dobrze na tym wychodzili. Trzeba jednak pamiętać, nawet tarcza ze sklejki, jeśli ma coś więcej zasłaniać, nie może być zbyt długo używana; legioniści potrafili ze swą długaśną tarcza w ręce walczyć aktywnie przez około kwadrans, potem musieli się wycofać na tyły (odpocząć) lub odrzucić tarczę.
O gościach, którzy udają średniowiecze myśląc że tam nosili stalowe tarcze, to nawet gadać nie będę o kretynach.
Na koniec jeszcze krótko o broniach rzucanych. Rzuć w kąt brednie o nauczeniu się rzucaniem tomahawkiem czy nożem - to trudna sztuka, nawet oszczepem nie tak łatwo rzucić (i trafić), a jeszcze zrobić sobie samemu oszczep czy wyważony nóż/tomahawk... ale każdy może rzucić brukowcem lub połową cegłówki, zwłaszcza gdyby bronił chałupy i rzucał z piętra. Że niecelnie raczej? No trudno, jeśli rzucasz to znaczy że jesteś zdesperowany, ale jeszcze nie musisz atakować wręcz.
Mały a ciężki kamień można też nosić ze sobą, jak nie masz broni dystansowej. Niby zawsze po kamień się można schylić, ale kto powiedział że będzie ładny, dobrany, nie kaleczący Ciebie w rękę i ze zdążysz? A tak, szybko rzucisz. Przy odrobinie szczęścia może kogoś trafisz, ale to tak raczej na postrach, albo spowolnienie przeciwnika.
Do rzucania, opcją są też koktajle Mołotowa - w świecie postapo poruszanie samochodem raczej będzie już passe, więc równie dobrze posiadaną benzynę można "zużyć" na owe koktajle; nadają się do tego zresztą wszelkie łatwopalne płyny (choć benzyna najlepsza).
Jak zrobić taki koktajl Mołotowa? Z grubsza, to butelkę napełniasz w 2/3 substancją łatwopalną, na końcu dajesz szmatę czy tampon (najlepiej szczelną zatyczkę - mniejsze ryzyko, ekhm, przedwczesnego wybuchu), a do ścianki butelki przyczepisz lont; lont należy przed odpaleniem zamoczyć w paliwie, najlepiej.
W ramach instrukcji historycznych - instrukcje z Powstania Warszawskiego:
Do cienkościennej półlitrowej butelki, najlepiej od wódki lub octu, wlać dowolną mieszankę zapalającą, np. benzynę, naftę, denaturat, benzol, aceton itp. Do tego dolać ostrożnie kwasu siarkowego. Butelkę szczelnie zakorkować i zalakować. Następnie na pasek papieru wysypać ostrożnie łyżkę stołową proszku detonującego. Zrobić z tego podłużną torebkę i przykleić ją do butelki. Butelkę rzucać samą lub uwiązaną na sznurku.
Stanisław Komornicki, „Na Barykadach Warszawy"
W braku amunicji przeciwczołgowej ludność cywilna powinna przygotować sobie do walki z czołgami niezawodne butelki samozapalające, którymi łatwo i bezpiecznie można unieruchomić nieprzyjacielski czołg. Najlepiej do tego celu wziąć półlitrową butelkę cienkościenną - od wódki lub octu - i napełnić do 2/3 dowolną mieszaniną łatwopalną (benzyna, nafta, ropa, denaturat, benzol, aceton w dowolnym stosunku). Do butelki trzeba ostrożnie dolać kwasu siarczanego. Tak napełnioną butelkę szczelnie zakorkować i zabezpieczyć lakiem, pakiem, świecą od przenikania. Następnie sporządzić należy mieszaninę kalichloricum (wziąć z apteki, składu aptecznego, mydlarni) z pudrem cukru mniej więcej dwie trzecie na jedną trzecią. Czubatą łyżkę tego proszku rozsypać na mocnym, niemoknącym papierze (natron, pergamin) wielkości 40 na 40 cm. Jeżeli takiego proszku nie można sporządzić, wystarczy użyć chloran. Zrobić z tego szczelnie zamkniętą torebkę i przykleić lub mocno przywiązać u samej szyjki butelki. Butelkę owinąć sznurkiem z pętlą, przy czym trzeba pamiętać, że pętla powiększa rzut o 10 m kosztem celności. Butelki należy przechowywać o ile możności nie oddzielnie, lecz w skrzyniach najlepiej monopolowych po 25 sztuk, gdyż są bardzo czułe na wstrząsy. Przypadkowe rozlanie płynu na sam papier, a tym bardziej z proszkiem, powoduje niezwłoczny wybuch. Zwykłe rzucenie butelki na czołg lub bruk wśród maszerującej piechoty daje wynik podobny do granatu "Filipinka".
„Biuletyn Informacyjny" (organ prasowy Polskiego Państwa Podziemnego), sierpień 1944
Znalezione pod nazwą "Guerilla Drink". Hm... pamiętajcie, że policja nie pochwala używania koktajli Mołotowa. Naprawdę.
Przy odrobinie farta nie skończycie podczas wojny o konserwy (światowej, bo Wasze osiedle i osiedle zza rzeczki) walcząc tak jak powiedział Einstein, czyli na pały kamienie. Twórcze myślenie w polu i zagrodzie, wot co!
Jednocześnie, można tez myśleć o prymitywnym zabezpieczeniu siebie. Nie mówię o robieniu sobie zbroi blachy falistej, bo to beznadziejne, dla mięśniaków i bardziej przeszkadza niż pomaga, bo wszystkie bronie których atak powstrzyma bez szkody dla użytkownika mogą walnąć np w czerep, bo są szybsze niż powolny użytkownik takiego tałatajstwa zrobionego z blaszanego kosza na śmieci.
Bardziej istotne jest używanie "uzbrojenia ochronnego" lekkiego, lub po prostu dobrze przenośnego.
Jeśli masz już coś nosić, to noś osłonę na głowę - zwłaszcza gdy przewidujesz strzelaninę. Do czasu I Wojny Światowej armie w ramach odciążania żołnierzy pozbawiały żołnierzy uzbrojenia ochronnego, tak iż już nawet hełmów nie nosili (i to kawalerzyści - no chyba, że ozdobne - u których noszenie hełmów przetrwało najdłużej); jednak działania wojenne współczesnego pola walki pokazały, że żołnierze najczęściej giną nie od bezpośredniego trafienia pociskiem czy kulą, a od odłamków i rykoszetów; przy czym trafienia w głowę zawsze były najgroźniejsze. Stąd, jak przed tą wojną wszystkie armie miały wysokie czapeczki różnokolorowe, to po niej wszystkie starały się zapewnić żołnierzom hełmy.
Biorąc pod uwagę starcie wręcz, jeśli ktoś pierze pałą lub siekiera, to jeśli walnie gdzieś z boku, to jest mniejsza szansa na zabicie niż gdy walnie centralnie w czerep. Każda szansa na spowolnienie uderzenia się liczy, remember it.
Ochraniacze na ręce czy nogi - też przydatne. Nie tyle, że cokolwiek powstrzymają poza rozpaczliwie niecelnymi trafieniami, ale zabezpieczą przed otarciami w czasie walki, np podczas klęczenia czy czołgania się podczas strzelaniny. Otarcia w postapokaliptycznym braku higieny mogą się paskudnie skończyć, poza tym powodują dyskomfort. Unikaj ich.
Gruba tkanina na torsie, rękach? Lekko sztywna? Dobre na zwierzęta i to nie duże - może lekko powstrzymać kły, jeśli skórzana. Zwłaszcza w takim wypadku staraj się chronić szyję - jeśli atakuje Cię pies i instynktownie chce Ci coś rozszarpać, niech to lepiej nie będzie szyja. Jak Ci rozharata nogę masz marne szanse; jak szyję, nie masz żadnych.
Jeśli już chcesz się bawić w rycerza i używać tarczy, rób sobie cuś ze sklejki. Sklejka jest w miarę lekka i bardzo wytrzymała - dość by rzec, że rzymscy legioniści tarcze ze sklejki stosowali i dobrze na tym wychodzili. Trzeba jednak pamiętać, nawet tarcza ze sklejki, jeśli ma coś więcej zasłaniać, nie może być zbyt długo używana; legioniści potrafili ze swą długaśną tarcza w ręce walczyć aktywnie przez około kwadrans, potem musieli się wycofać na tyły (odpocząć) lub odrzucić tarczę.
O gościach, którzy udają średniowiecze myśląc że tam nosili stalowe tarcze, to nawet gadać nie będę o kretynach.
Na koniec jeszcze krótko o broniach rzucanych. Rzuć w kąt brednie o nauczeniu się rzucaniem tomahawkiem czy nożem - to trudna sztuka, nawet oszczepem nie tak łatwo rzucić (i trafić), a jeszcze zrobić sobie samemu oszczep czy wyważony nóż/tomahawk... ale każdy może rzucić brukowcem lub połową cegłówki, zwłaszcza gdyby bronił chałupy i rzucał z piętra. Że niecelnie raczej? No trudno, jeśli rzucasz to znaczy że jesteś zdesperowany, ale jeszcze nie musisz atakować wręcz.
Mały a ciężki kamień można też nosić ze sobą, jak nie masz broni dystansowej. Niby zawsze po kamień się można schylić, ale kto powiedział że będzie ładny, dobrany, nie kaleczący Ciebie w rękę i ze zdążysz? A tak, szybko rzucisz. Przy odrobinie szczęścia może kogoś trafisz, ale to tak raczej na postrach, albo spowolnienie przeciwnika.
Do rzucania, opcją są też koktajle Mołotowa - w świecie postapo poruszanie samochodem raczej będzie już passe, więc równie dobrze posiadaną benzynę można "zużyć" na owe koktajle; nadają się do tego zresztą wszelkie łatwopalne płyny (choć benzyna najlepsza).
Jak zrobić taki koktajl Mołotowa? Z grubsza, to butelkę napełniasz w 2/3 substancją łatwopalną, na końcu dajesz szmatę czy tampon (najlepiej szczelną zatyczkę - mniejsze ryzyko, ekhm, przedwczesnego wybuchu), a do ścianki butelki przyczepisz lont; lont należy przed odpaleniem zamoczyć w paliwie, najlepiej.
W ramach instrukcji historycznych - instrukcje z Powstania Warszawskiego:
Do cienkościennej półlitrowej butelki, najlepiej od wódki lub octu, wlać dowolną mieszankę zapalającą, np. benzynę, naftę, denaturat, benzol, aceton itp. Do tego dolać ostrożnie kwasu siarkowego. Butelkę szczelnie zakorkować i zalakować. Następnie na pasek papieru wysypać ostrożnie łyżkę stołową proszku detonującego. Zrobić z tego podłużną torebkę i przykleić ją do butelki. Butelkę rzucać samą lub uwiązaną na sznurku.
Stanisław Komornicki, „Na Barykadach Warszawy"
W braku amunicji przeciwczołgowej ludność cywilna powinna przygotować sobie do walki z czołgami niezawodne butelki samozapalające, którymi łatwo i bezpiecznie można unieruchomić nieprzyjacielski czołg. Najlepiej do tego celu wziąć półlitrową butelkę cienkościenną - od wódki lub octu - i napełnić do 2/3 dowolną mieszaniną łatwopalną (benzyna, nafta, ropa, denaturat, benzol, aceton w dowolnym stosunku). Do butelki trzeba ostrożnie dolać kwasu siarczanego. Tak napełnioną butelkę szczelnie zakorkować i zabezpieczyć lakiem, pakiem, świecą od przenikania. Następnie sporządzić należy mieszaninę kalichloricum (wziąć z apteki, składu aptecznego, mydlarni) z pudrem cukru mniej więcej dwie trzecie na jedną trzecią. Czubatą łyżkę tego proszku rozsypać na mocnym, niemoknącym papierze (natron, pergamin) wielkości 40 na 40 cm. Jeżeli takiego proszku nie można sporządzić, wystarczy użyć chloran. Zrobić z tego szczelnie zamkniętą torebkę i przykleić lub mocno przywiązać u samej szyjki butelki. Butelkę owinąć sznurkiem z pętlą, przy czym trzeba pamiętać, że pętla powiększa rzut o 10 m kosztem celności. Butelki należy przechowywać o ile możności nie oddzielnie, lecz w skrzyniach najlepiej monopolowych po 25 sztuk, gdyż są bardzo czułe na wstrząsy. Przypadkowe rozlanie płynu na sam papier, a tym bardziej z proszkiem, powoduje niezwłoczny wybuch. Zwykłe rzucenie butelki na czołg lub bruk wśród maszerującej piechoty daje wynik podobny do granatu "Filipinka".
„Biuletyn Informacyjny" (organ prasowy Polskiego Państwa Podziemnego), sierpień 1944
Znalezione pod nazwą "Guerilla Drink". Hm... pamiętajcie, że policja nie pochwala używania koktajli Mołotowa. Naprawdę.
Przy odrobinie farta nie skończycie podczas wojny o konserwy (światowej, bo Wasze osiedle i osiedle zza rzeczki) walcząc tak jak powiedział Einstein, czyli na pały kamienie. Twórcze myślenie w polu i zagrodzie, wot co!
***
To skoro już wiemy z grubsza jak się zabezpieczyć mniej lub bardziej prymitywnie - ale na miarę naszych możliwości - czas przejść dalej.
Po obronie osobistej - żarcie na co dzień. I to będzie następne. Niedługo, bo temat lżejszy i ciekawszy niż Islam... (tzn ciekawszy niż Koran, uściślając).
To cudeńko nazywa się karabinem rewolwerowym. Owszem, też jest dozwolony bez pozwolenia, zgodnie z ustawą. Byłoby fajniejsze gdyby nie interesujący problem z bronią rewolwerową... Płomień wystrzału czasem leci z komory, z bębenka się zdaje - nie widziałem nigdy na żywo, ale czytałem opis problemu - i to dość solidnie, że może oparzyć łapę. O ile w rewolwerach nie trzyma się łapy na lufie, bo po co, o tyle chwyt karabinowy wymaga tego przy strzelaniu bez podpórki... co może być paskudne dla strzelca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz