sobota, 25 maja 2013

Leniwe marzenia i pobożne życzenia, czyli: Czemu nie jestem pacyfistą?

"Historia jest pełna wojen, o których każdy wiedział, że nie wybuchną."
John Enoch Powell (1912-1998), brytyjski polityk.

Jestem na krawędzi swojej zdrowotności. Poważnie! Przez prawie miesiąc starałem się unikać co bardziej głupich tez powodujących jeszcze głupsze pomysły, jakimi raczą nas różnej maści politycy, entuzjaści głupoty czy nieumiejętnie udające obiektywizm merdia. Niestety, ilość głupoty jaka się przesączyła przez moje filtry przekroczyła wszelkie progi krytyczne i czuję się zmuszony z nią walczyć.
Głupota ta, która powoduje załamanie mojego zdrowia z powodu skoków ciśnienia i ryzyka zawału w młodym wieku, dotyczy przede wszystkim trzech spraw: Islamu (i polityki wobec niego), pacyfizmu i tzw. teorii gender (oraz płynącej z niej "tolerancji"). Wszystkie te sprawy są połączone wspólną polityką jaką wpajają nam mass-merdia, czyli środki społecznego ogłupienia, jaką forsują nam politycy, jaką wreszcie popiera szeroka (zbyt szeroka, jak na mój gust) część społeczeństwa.
Żeby uporać się z problemami zdrowotnymi, zamierzam po kolei wylać żółć z siebie, pisząc o nich.
Ten wpis poświęcam pacyfizmowi, rozumianemu jako pogląd
"W obecnych czasach wojna to przeżytek (blebleble, pitu pitu) jesteśmy w NATO, NATO nas ochroni, NATO radzi, NATO nigdy nas nie zdradzi".

Jak zwykle, trzeba od czegoś zacząć; zacznę więc od początku.

***

Krótka historia człowieka z punktu widzenia militariów
Jest to moja wersja historii człowieka. Uproszczenia są celowe: w szkole też nie zaczyna się lekcji fizyki od opowiadania o kwantach i kwarkach.

Historia ludzkich militariów zaczyna się w czasach praludzkich, gdy małpy człekokształtne zamiast używać wyłącznie zębów i pazurów, wpadły na genialny pomysł, by rozłupywać kości kamieniami, a czaszki maczugami. Trzeba jednak wiedzieć, że od początku proceder ten skierowany był bardziej w stronę innych małp człekokształtnych, którym rozbijano czerepy przy użyciu kości udowych antylopy, by potem te czerepy zjadać. Tak, nasi przodkowie byli kanibalami. Jeśli ktoś nie pamięta, co oznacza słowo "wszystkożerny", niech sobie teraz to uzmysłowi z pełną mocą. Warto też wiedzieć, że współczesne nam szympansy też z radością piorą się po czerepach, a  zwycięskie stado włącza część drugie stada, a część zjada: a zjada, konkretniej, małe szympansiątka (młode mięso jest smaczniejsze); można się domyślać, że nasi przodkowie mieli podobne zamiłowania kulinarne i wzbogacali dietę osobnikami z innych stad, w tym młodymi.
I to był początek konfliktów zbrojnych.
Nasi przodkowie jednak po pewnym czasie odeszli od kanibalizmu. Granica jest stosunkowo płynna, ale nastąpiło przejście z zasobu ludzkiego w wymiarze bardzo materialnym, na wojny o terytoria łowieckie. Po nastaniu neolitu - również o dobre pola uprawne, o zapasy (rolnicy gromadzili i gromadzą wciąż zapasy - a myśliwi pod tym względem są bardziej żyjący z dnia na dzień, co w wypadku ataku na rolników dawało szanse na większe zyski. Zwłaszcza że myśliwy ze swej natury lepiej pierze po gębie niż rolnik).
Potem, gdy rolnicy zaczęli się gromadzić w kupach i tworzyć cywilizacje, coby im myśliwi wszystkiego nie zeżarli, łebscy władcy co silniejszych grup rolników wpadli na genialny pomysł, by się wzbogacić kosztem sąsiednich grup rolników - czy to łupiąc bezpośrednio, czy to zajmując ich tereny. Niektórym to zajęcie tak się spodobało, że na stałe zajęli się zawodowym rozłupywaniem czaszek i łupieniem; względnie chronieniem przed takimi zawodowcami.
Tymczasem inni, nie mniej łebscy myśliwi i rolnicy, którzy jeszcze tak nie bardzo byli z cywilizacją po drodze, zazdrościli bogactwa tym bardziej cywilizowanym. Co prawda my, w  XXI wieku wiemy już że zazdrość częścią Ciemnej Strony Mocy jest, ale i tak nie możemy sie powstrzymać - a co dopiero oni? I też wpadali na genialne pomysły - mianowicie wchodziło takie mniej cywilizowane, ale za to lepiej walące po czaszkach plemię, sprzątało kastę wojowników i zarządców - kilku z ich ewentualnie zostawiając, jeśli byli sprytni i stosowali legitymizm władzy, żeby poddani czuli się mniej obco, harując na polach - resztę zasadniczo zostawiając po staremu. Klasycznym przykładem takiego podejścia jest Mezopotamia, która pierwsza doświadczyła najazdów obcych najeźdźców, którzy dopiero jak się wygodnie rozsiedli na tronach, zabierali się za modyfikacje praw i obyczajów - no ale wtedy już sami byli "obrońcami", a nie gapiącymi się z rozdziawioną gębą barbarzyńcami, co to nie mogli się napatrzeć widząc kanały, pola i zigguraty...
... zresztą Egipt tak od I tysiąclecia też tak miał: każdy kolejny najeźdźca, czy to Pers, Grek, Rzymianin czy Arab, tylko najwyżej lekko podnosił podatki. Do czasu nadejścia chrześcijaństwa to po prostu zmieniano faraona, później władca już nie był Bogiem a tylko jego żyjącym namiestnikiem (czy to Rzym, czy Kalifaty...), a niech fellachowie [egipscy chłopi] sobie pracują, coby ten tam rządzący mógł sobie postawić piramidę, kanał, albo poprowadził wspaniałą wojenkę gdzieś hen na krańcu świata.

W każdym razie, powstanie cywilizacji zrewolucjonizowało wojny: od tej chwili zyski znacząco rosły, zwłaszcza dla barbarzyńców. Dzisiejsi ludzie sobie mogą mówić o powrocie do natury i starych, dobrych, barbarzyńskich czasów jedności z naturą, ale tacy Germanie z III wieku swoje wiedzieli: siedzenie w zimnej i ciemnej chacie z bali, gdzie wieją przeciągi, duża śmiertelność niemowląt, kiepskie żarcie i jeszcze gorsze piwo, słuchanie kiepskiego wycia kiepskich bardów, bajających o dawnych bohaterach i bóstwach, a także harówka z radłem na polu, która zazwyczaj dawała kiepski dość plon... gdy pod bokiem mamy cywilizowane państwo, gdzie są dobre drogi, akwedukty, łaźnie, dobre żarcie, niezłe wino, czasem dobre piwo, miasta pełne udogodnień: amfiteatrów, wygodnych domów, domów publicznych... nawet wpaść tam tylko na chwilkę, złupić, zażyć życia i zwiać z powrotem, zanim przydreptają legiony - było miłe.
Barbarzyńcy zazwyczaj się długo nie zastanawiali - napadali gdy tylko wyczuli że cywilizowany sąsiad nieco osłabł i można mu łacno w  łeb przywalić. Czasem, gdy nie osłabł a sytuacja ich zmuszała, też napadali - co duże grupy zdesperowanych barbarzyńców potrafiły zrobić, pokazało się w IV/V wieku na przykładzie Cesarstwa Zachodniorzymskiego, które część przybywających migrantów załatwiło (np. Tajfalowie. Nie słyszeliście? No cóż... byli jednymi z pierwszych i Rzym się nimi zajął porządniej), ale wszystkim nie dało rady (nec Hercules contra plures...).

Oczywiście, cywilizowane państwa miały z wojen mniejsze zyski, zwłaszcza jeśli je prowadzili przeciw barbarzyńcom. Rzym nie dlatego nie podbił północnej Europy, bo nie mógł tego zrobić, ale dlatego bo krótkofalowo było to nieopłacalne (zresztą, długofalowo też). Pierwsza próba (z przyczyn ekonomicznych) zakończyła się w Lesie Teutonburskim, druga (podjęta już raczej z powodu germańskiej chętki na rzymskie dobra materialne) zakończyła się z ... Kommodusem, który zamiast ugruntować rzymski pokój na terenach obecnych Węgier, Czech i Słowacji, spieszył się na igrzyska i - łagodnie rzecz ujmując - olał zdobycze swego ojca. Można powiedzieć, że zniweczył długofalowe owoce wojny Marka Aureliusza; kto wie, może gdyby Kommodus był mniejszym idiotą, kolejni cesarze podjęliby wojny mające na celu nie zdobycze finansowe, a długofalowy pokój? Niestety, pierwsze szeroko zakrojone misje stabilizacyjne skończyły się jak skończyły...

Przejdźmy jednak dalej. Wraz z coraz większym rozwojem cywilizacji, wojny stawały się coraz bardziej opłacalne. Rycerstwo zresztą, zawodowa kasta obrońców, zajmowało się z radością łupiestwem i wojowaniem, dla chwały, z nudów albo z braku gotówki. Warto tutaj wspomnieć, że zazwyczaj nawet jeśli rycerz głośno mówił o tych pierwszych dwóch, miał zawsze jednak na myśli to trzecie. Nawet na Krucjatach idealiści byli jednak rzadkością - a częstsza była specyficzna mieszanka idealizmu i żądzy gotówki; dość by rzec, że w Outremer osiedlali się i "bronili Ziemi Świętej" prawie zawsze drudzy i trzeci synowie, gołodupcy którzy w Europie za bardzo nie mieli do czego wracać, a w Ziemi Świętej śmiertelność rycerstwa umożliwiała łatwą rotację i szybkie zdobycie majątku (i jeszcze szybszą śmierć, np. z powodu pogardzania higieną osobistą).

Rozwój technik gospodarowania sprawiał że można się było szybko wzbogacić na handlu albo manufakturach, nie tylko na wojaczce... ale nadal wojna była dobrym elementem wzmocnienia swojego budżetu - rzecz jasna bardziej długofalowo, ale jednak. Im społeczeństwa były bogatsze - tym
najazd był bardziej opłacalny. Spektakularne zajmowanie cudzych ziem przez ubogie acz bitne państwa co prawda powoli odchodziło w cień (choć tacy Mandżurzy w XVII wieku (data graniczna: 1644) załatwili Chińską rodzimą dynastię Ming i zaczęli panować, zarówno jako plemię jak i jako dynastia (Qing). Ale byli jednymi z ostatnich). Zamiast tego rozwinięty został model: silniejsze państwa połykają mniejsze. Rzeczypospolita Obojga Narodów była przykładem na to, że odpowiednio słabe, ale duże państwo może zostać skonsumowane nie przez połknięcie (Rosjanie próbowali, ale się zadławili), a przez pokrojenie na kawałki i połkniecie mniejszych. Powody? Rzeczypospolita była słaba armią, słaba władzą (bardziej anarchią niż władzą), słaba brakiem odpowiedzialności za państwo rządzących. Miała za to bogactwo gospodarki - może nie wszędzie, ale i tak była bogatsza niż silniejsza. Złe połączenie...
... Nie martwmy się. Teraz mamy tylko słabą armię, słabą władze i głupich polityków, gospodarki jak wtedy już nie mamy. Może nikt się nie skusi.
Nie cieszmy się tak bardzo - Rzeczypospolita Obojga Narodów nie była wyjątkowa. W XIX wieku zajęto się odpowiednio Chinami, dzieląc je na "strefy wpływów". Niby były niepodległe (w większości, choć np. Rosjanie "wydzierżawili" Port Artur na 100 lat), ale jednak dużo do gadania nie miały... na własnym terytorium. W obecnych czasach ten model kolonializmu też jest stosowany, w przeciwieństwie do dawnego. Eleganckie.

Rewolucja Francuska przyniosła nowy model wojen - wojny "ideologiczne". Oczywiście, to był tylko płaszczyk pozorów. Wojskom kontrrewolucyjnym chodziło tylko o to, by nieco zrabować we Francji - bogaci byli, choć dług publiczny mieli procentowo taki, że nawet III RP się do nich nie umywa - a także mieć pewne zdobycze terytorialne; acz niezaprzeczalnie, chodziło jednak też o powstrzymanie "zarazy rewolucyjnej", która groziła ich aktualnemu stanowi posiadania. Zresztą, słusznie się bali: Rewolucja gdy zaczęła wygrywać, zaczęła wprowadzać wszędzie nowy porządek, co dawało też kontrolę nad ekonomię "bratnich Republik" Francuzom. Warto też dodać, że rabowano nawet z większym entuzjazmem - i w sposób zinstytucjonalizowany; przykładowo, region mediolański w 1796 miał dostarczyć 2 tys. koni, 15 tys surdutów, 50 tys kurtek, 50 tys spodni, 100 tys koszul i 20 tys kapeluszy - oraz, dodatkowo, duże sumy na wsparcie wysiłku wojennego i utrzymanie francuskich garnizonów w tym regionie.
Taaak, wojna o ideały, ale żyć trzeba.


I nadszedł wiek XIX...

... a wraz z wiekiem XIX, nadeszła tzw. wojna nowoczesna. Te dwa słowa oznaczają, że teraz częściej zabijano strzelając niż siekąc, oraz że więcej ludzi ginęło na polu walki, niż np z powodu złego żarcia i chorób. Ponadto, w zorganizowanym mordobiciu pomagały w sposób wydatny koleje. Żołnierzy mogli być szybko dowiezieni na miejsce walki (jak w wojnie francusko-pruskiej z 1870-1871), co więcej: mogli mieć szybko i tanio dowiezione jedzenie i niezbędny sprzęt na miejsce walki, przez co wojny mogły trwać długo nawet w odległych miejscach.
To jednak mowa tylko o metodach. Nadal w wojnach chodziło o to, by zabrać bliźniemu, co najeźdźcy by było miłe... A że większość wojen XIX wiecznych była prowadzona raczej z prymitywnymi przeciwnikami (Zulusi nie byli trudnym przeciwnikiem nawet dla Burów, a co dopiero dla Brytyjczyków), Biały Człowiek uznał że wojna odeszła w niepamięć, tam gdzie Biały Człowiek bytuje. Fakt, toczą się wojny tam gdzie czarne muriny bytują, ale w samej Europie konflikty są raczej krótkie i rzadkie, niezbyt potrzebne w erze pokoju.
Wojna nowoczesna pełną gębą. Brytyjscy wojacy obsługują karabin maszynowy Vickers w maskach p-gaz.
A potem przyszła I Wojna Światowa. I nie było wesoło: wyciągnęła cały arsenał "wojny nowoczesnej", poczynając od karabinów maszynowych, łodzi podwodnych, artylerii, broni chemicznej i ataków na morale ludności cywilnej - jak bombardowań Londynu przez niemieckie sterowce, albo Paryża - przez pierwsze bombowce.
Była to jednak wojna stosunkowo, hm, "rycerska". Co przez to rozumiem? Wojny były wypowiadane - mniej więcej od czasu zakończenia I Wojny Światowej coraz częściej państwa o wybuchu wojny dowiadują się od swoich służb granicznych,a  nie od dyplomacji. Dowódcy polowi starali się oszczędzić ludność cywilną: bombardowania "celowały" w fabryki (a że nie trafiali, to inny problem). Jeńcy wojenni byli traktowani zgodnie z konwencjami. Były rozejmy, nie zrywane z błahych przyczyn.

A potem była II Wojna Światowa, która wyciągnęła jeszcze więcej środków. I już nie była taka rycerska. Ludność cywilna teraz czasem była głównym celem działania, nawet niekoniecznie wroga, wystarczy że np. obrzezana. Instytucjonalizowano nie tylko zabijanie na polu walki, ale też mordowanie cywilów. Równano celowo z ziemią miasta. Zawierano rozejmy tylko po to, by je łamać; mordowano jeńców, używano ich jako żywych tarcz, itd. Front Wschodni jest tutaj doskonałym przykładem wolnej amerykanki obu stron, obie bowiem strony nie przebierały w środkach by pognębić przeciwnika. Czasem przeciwnikiem była nawet własna ludność cywilna...
Pchnięto do przodu technikę tak, że do dziś się właściwie opieramy na zdobyczach techniki jakie udoskonalono za pieniądze wydane na polepszenie skuteczności działań wojennych - począwszy od odrzutowców, poprzez komputery, na całym przemyśle kosmicznym skończywszy. O "ujarzmieniu" atomu nawet nie wspominając.
 Sztuka wojenna poszła do przodu, jak widać na tym zdjęciu znad Hiroshimy

II Wojna Światowa była bezkonkurencyjna też w innej dziedzinie - o ile Wielka Wojna (jak na Zachodzie nazywa się I Wojnę Światową) spowodowała wręcz destrukcyjny pacyfizm głównie u Francuzów (jak się to dla nich skończyło, można przypomnieć sobie na przykładzie kampanii wiosennej roku 1940), o tyle II Wojna Światowa zakończyła się paniką szerokich mas społecznych na myśl o jakiejkolwiek wojnie. Jest to reakcja zrozumiała i całkiem uzasadniona biologicznie; poza tym była spotęgowana przez wynalazek broni jądrowej, która stała się podstawą strategii MAD - (Mutual Assured Destruction - ang. wzajemnie zagwarantowane zniszczenie), która była z kolei powodem dla którego Zimna Wojna pozostawała zimną.
Strategia MAD istnieje wciąż. Wciąż utrzymuje pokój - przynajmniej między mocarstwami atomowymi. Ale strategia MAD zakłada, że obie strony są przy zdrowych zmysłach.
Poza tym, atom broni tylko te narody które go mają, ewentualnie bliskich ich sojuszników. Innych - nie.

Sytuacja obecna 

Jak jest więc teraz? Europa - bo nią się przejmuję głównie (w niej żyję i wojna w niej mnie będzie dotyczyć, powiedzmy, bezpośrednio) - ma okres bardzo długiego pokoju, przerywanego tylko konfliktami lokalnymi. Nie napiszę tutaj że jest to pokój "bezprecedensowy", bo juz były takie okresy historyczne. Dwa.
Pierwszy - wczesne Cesarstwo Rzymskie. Dwa wieki Pax Romana, gdy wojny odbywały się w rejonach pogranicznych lub an obcych terytoriach - ewentualnie były domowe. Wraz z wiekiem III n.e. przyszły znacznie większe i właściwie bezustanne wojny domowe, a także, wynikające z osłabienia państwa najazdy barbarzyńskie; po nich był kolejny okres pokoju, ale krótszy. Nie zmienia to faktu że był to okres, kiedy większa część obywateli mogła przez całe swoje życie cieszyć się względnym pokojem i dobrobytem, rzeczą niespotykaną w innych wczesnych czy późnych czasach (co bardzo dobrze tłumaczy wielowiekową późniejsza nostalgie za Imperium Romanum). Okres ten zakończył się w rezultacie dekadencją cywilizacji rzymskiej i jej upadkiem pod naporem barbarzyńców.
Drugi - XIX wiek. Schemat podobny; co prawda nie było jednego państwa, ale właściwie od czasów Napoleona nie było wojen na skalę wielu krajów, zbyt krwawych. owszem, były takie jak Wojna Krymska albo francusko-pruska z 1870-1871, ale były to konflikty lokalne; nawet wojna krymska była lokalna, bo co prawda objęła Rosję, Turcję, Francję i Anglię, ale nie objęła przecież obszarów działań wszystkich tych państw, tylko część Rosji i Turcji.... Warto zauważyć, ze dla nas, Polaków, XIX wiek kojarzy się raczej z powstaniami, ale my byliśmy jednym z mało pokojowych wyjątków; zresztą, poza Powstaniami, przez ziemie polskie się nie przetoczyła żadna wojna od Napoleona aż do I wojny Światowej.
Okres ten zakończył się Wielką Wojną, a w następstwach pokoju po niej i dogrywki - II Wojną Światową.

Teraz mamy trzeci okres pokoju. Jak się on zakończy?
Nie będę tutaj zbyt oryginalny, gdy zauważę, że każdy pokój się kiedyś kończy, a nawet więcej - kończy się nieodmiennie wojną (wiem, geniusz). Jak można też zauważyć, im dłuższy pokój, tym większa późniejsza wojna.

Abstrahując od wyżej wymienionych przykładów, to można zauważyć że przed Rewolucją Francuską, Francja przeżywała okres de facto pokoju na kontynencie - utarczki graniczne, szturchanie się z Anglią, ale właściwie to kisili się w pokojowym sosie własnym. Skończyło się ponad dwudziestoma latami wojen napoleońskich.

Sprawa jednak jest taka, że o ile w czasach Rzymu ludzie zdawali sobie sprawę z naporu barbarzyńców - choć podchodzili doń pogardliwie - a w XIX wieku ludzie zdawali sobie sprawę z możliwej wojny - choć ją idealizowali - o tyle w obecnych czasach popularny jest pogląd pacyfistyczny.
Jak to nasi rodacy (a może nawet ty tak mawiasz, czytelniku): "Po co nam ta armia", "Wojen już nie będzie", "wojny się nie opłacają", "jesteśmy w NATO, NATO nas obroni" i.t.d.

Cóż... na temat tego że wojen nie będzie, już się mocno wypowiedziałem, ale jeszcze jedna analogia do XIX wieku. Za wielki autorytet tamtych czasów jest (i był wtedy) uważany Lew Tołstoj. A powiedział on słowa oddające ducha epoki:

"Wkrótce wyrośniemy także z wojen, które są w gruncie rzeczy pojedynkami narodów... gwałt rodzi tylko nowe gwałty ze strony człowieka, na którym został popełniony; Miłość natomiast rodzi miłość..."
Lew Tołstoj (1828-1910)

A w 1914 roku wybuchła I Wojna Światowa.

Owszem, większość ludzi ma nadzieję, że pokój będzie trwał jak najdłużej; powiem więcej, nawet ja, zadeklarowany militarysta, wolę pokój, głównie dlatego bo jednak dość lubię swoje życie.
Z drugiej strony, pokój nie jest czymś, co się dostaje i ma na wieki. Pokój trzeba bronić. A jedyne co może go obronić, to jest armia... w końcu przecież bezpieczeństwo na ulicach też samoistnie się nie tworzy, bo wbrew twierdzeniom anarchistów jedyne co samoistnie może wytworzyć grupa ludzi, to łajno, a nie ład społeczny. Na ulicach też byśmy nie mieli bezpiecznie, gdyby nie taka czy inna forma policji (albo, gdyby jej nie było, straży obywatelskiej).
Tak samo jest między państwami - gość w garniturze, chodzący bezbronny i zadowolony z siebie w końcu skusi bandytę który mu przyłoży w łeb.

A czemu sceptycznie się odnoszę do naszych "sojuszników" z NATO?
Po pierwsze, sojusznicy muszą chcieć nam pomóc. A już było tak kiedyś, że Francuzi nie chcieli umierać za Gdańsk.
Użyję porównania do życia społecznego - jeśli masz 2 przyjaciół, to czy możesz na nich liczyć? Zazwyczaj tak. A jeśli masz 28 przyjaciół?

Po drugie, nawet jeśli zechcą, to musimy mieć armię która umożliwi danie im czasu na reakcję. Jeśli nie stawimy najeźdźcy (hipotetycznemu) oporu, to widząc zajęty kraj i "zaprowadzony (wreszcie) ład", sojusznicy mogą najwyżej wystosować protesty dyplomatyczne. A może, oh, jej, ONZ wystosuje sankcje. Straszne, naprawdę, straszne. Myślę że gdyby ONZ istniał w V wieku i zakazał importu bursztynu z Germanii, germanie też by się przejęli jakoś podobnie jak hipotetyczny najeźdźca.

Po trzecie, może nas najechać "sojusznik". Chciałbym przypomnieć, że Prusom w latach 90. wieku XVIII nie przeszkadzało to, że mieli sojusz z Rzeczpospolitą Obojga Narodów; tzn nie przeszkadzało we wzięciu udziału w rozbiorze. Wot, polityka. To może teraz nagle postawimy się Niemcom, powiedzmy że zaczną nam poprzez Brukselę i inne "instytucje europejskie" wciskać na siłę takie przepisy, że będziemy chcieli opuścić ich klubik... Może na prośbę jakiejś naszej rodzimej partyjki (...wybaczcie mi bardzo wszyscy zwolennicy Palikota - jeśli to jacyś czytacie - ale kiedy piszę te słowa, nieodparcie nasuwa mi się oblicze Palikota...) wpadnie do nas "z braterską pomocą" ktoś z Bundeswehry?

Po czwarte, sojusznicy mogą, ujmując rzecz kolokwialnie, nie mieć takich coyones by nam pomóc - bo jeśli, powiedzmy, wpadnie do nas z wizytą jakiś korpusik z Rosji, to wszyscy sojusznicy mogący nam potencjalnie pomóc będą robić w portki ze strachu z uwagi na rosyjski gaz, z uwagi na rosyjską broń atomową i z uwagi na rosyjskie siatki wywiadowcze w ich krajach

Przedstawione powyżej możliwe ataki są hipotetyczne, ale są to dwa możliwe (w obecnej chwili) zagrożenia; bo Czechy i Słowacja się rozbrajają, Litwa jest krzynkę za mała, atak Białorusi=atak Rosji za pośrednictwem satelity, a Ukraina jest nieco zbyt rozdarta (choć się plasuje wedle mnie zaraz jako trzecie zagrożenie, jeśli tam banderowcy dojdą do władzy, a bieda skłoni ich do szukania wroga na zewnątrz. A nacjonaliści ukraińscy są znacznie silniejsi niż u nas ich charakterologiczne odpowiedniki).
Zwłaszcza możliwy jest scenariusz rosyjski. Pamiętacie wojnę rosyjsko-gruzińską? Był tam niby konflikt, że wolność Abchazji, Osetii Południowej i inne takie, ale w praktyce chodziło o rosyjską hegemonię oraz interesy ekonomiczne (konkurencyjny wobec rosyjskich rurociąg z gazem - tylko że Azerbejdżańskim). Dodatkowo chodziło o odwrócenie uwagi rosyjskiego społeczeństwa od problemów wewnętrznych.
Nietrudno wyobrazić sobie realny konflikt ekonomiczny między nami a Rosją, a także że będą szukali wroga zewnętrznego. Ktoś może powiedzieć: to róbmy jak każą, nie wychylajmy się! Odpowiem tak: to przy ilu-krotnie wyższych cenach gazu wyjdziesz na ulicę i zmusisz nasz rząd do postawienia się Rosjanom? 5? 10? 15?

*****

Małe dzieci, a czasem nawet duże mają specyficzny odruch obronny - czasem na widok niebezpieczeństwa wolą zamknąć oczy albo ukryć głowę, uważając że jeśli one niebezpieczeństwa nie widzą, to tak nie jest.

Czasem mam wrażenie, że szeroka rzesza ludzi mi współczesnych nie dorosła. Najczęściej właśnie przy problemie wojny.

Qui desiderat pacem, praeparet bellum
(łac. Jeśli chcesz pokoju, przygotuj się do wojny. Wegecjusz).


Wojna Rosyjsko-Gruzińska 2008.A obawiam się, że z uwagi na teren operacji wojennych i tak gruzini stawili silniejszy opór niż stawiałaby nasza armia. Może dlatego że oni nie wysyłają żołnierzy za granicę, a przygotowują wojska do obrony kraju?

 Niektórzy Gruzini zapewne też myśleli, że wojna to już przeżytek...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz